Nie lubię programu Matura To Bzdura... Wcześniejsze serie były w porządku, a teraz mam wrażenie, że sami prowadzący już nie znają odpowiedzi na zadawane pytania. Zupełnie jak na maturze. Zadajmy pytanie, co z tego, że odpowiedź, która jest w kluczu jest błędna.
Weźmy na ogień jeden z ostatnich odcinków - biologia. Coś dla mnie (dla nas w zasadzie - musicie się interesować trochę biologią, czy medycyną, jeśli to czytacie).
Pytanie: Jaki narząd ludzki powiększa się dziesięciokrotnie?
Odpowiedź: Źrenica.
Chyba kocia! Moje pytanie zatem brzmi. Czy to fizjologiczne warunki? Bo jeśli tak, to źrenica nie powiększa rozmiaru dziesięciokrotnie, tylko w najlepszym wypadku - trzykrotnie (od trzech do dziewięciu milimetrów średnicy). No chyba, że mówimy o powierzchni, która przepuszcza światło, ale JO CIĘ PROSZA...
Co zatem powiększa się dziesięciokrotnie w fizjologicznych warunkach? Pęcherz moczowy na przykład. Macica, o! Bo ciąża to też stan fizjologiczny.
Pytanie: Jakie jest najinteligentniejsze zwierzę na świecie?
Odpowiedź: Człowiek.
Z pewnością nie pani prowadząca. Skojarzenia z małpami, delfinami, czy papugami będą jak najbardziej poprawne, ponieważ człowiek (słusznie poniekąd) nie jest uważany za zwierzę. Chociaż pochodzimy w prostej linii od małp, to nie jesteśmy zwierzętami. Nie jesteśmy za zwierzęta uznawani. Przyczyn jest kilka, ale skoro to była matura z biologii, podamy przyczynę biologiczną. Kora przedczołowa! Tadam... Cholera...
Pytanie: Największe zwierzę na świecie.
Odpowiedź: Płetwal błękitny.
Żywe? Bo jeśli ogolnie, to był kiedyś taki jeden zwierzak, który nazywał się amficelias. Generalnie - zauropody. Może się czepiam, ale pytania powinny być dokładne. Szczególnie, jeśli chcemy obnażyć czyjąś niewiedzę.
Pytanie: Dlaczego rośliny są ważne dla człowieka?
Odpowiedź: Bo wytwarzają tlen.
A witaminy? A mikroelementy? A białka, tłuszcze, węglowodany? Tak, wiem, bez tlenu żyć nie możemy. Natomiast jedna, słuszna odpowiedź na to - to konkretne i tak zadane pytanie - nie istnieje.
Matura to bzdura to bzdura...
niedziela, 8 grudnia 2013
wtorek, 3 grudnia 2013
Nie ma, nie ma wody...
Dzisiaj, jak powiedziałem - o odwodnieniu.
Według wszelkich badań zawartość wody w beztłuszczowej masie ciała jest stała i wynosi 73,2%. Dziennie przyjmujemy i wydalamy około dwóch i pół litra wody - przy czym twierdzenie, że należy tyle pić jest trochę naciągane - przyjmujemy ją także z pokarmem stałym (około 1/3 całego bilansu wodnego) i oprócz tego z przemian metabolicznych (czyli trawienia lipidów, węglowodanów i białek).
Przyczyn odwodnienia jest wiele i nie będziemy się nimi zajmować. Zajmiemy się tym, co ciekawe - objawami odwodnienia.
Na początku jest bardzo spokojnie, czyli bezobjawowo, chociaż przeczytałem gdzieś w jakimś piśmie (nie pamiętam naukowym, czy nie więc nie można temu wierzyć), że czasami głód, który odczuwamy, jest przyczyną lekkiego odwodnienia.
Kiedy odczuwamy silne pragnienie, jesteśmy już faktycznie odwodnieni, jednak nie jest to nic strasznego.
Brniemy dalej. Wraz z utratą wody z organizmu, zaczynają się dziać inne rzeczy, niż tylko chęć picia. Pojawia się suchość w ustach, przestajemy wydalać mocz (lub wydalamy go bardzo mało), nie pocimy się - jest to wynik obrony organizmu przed bierną utratą wody. Czujemy się osłabieni, mogą pojawić się zawroty i bóle głowy, nudności, a nawet wymioty, mogące prowadzić do jeszcze szybszej dehydratacji. Poza tym w wyniku zwiększonego stężenia sodu, dostaniemy skurczów i bólów mięśniowych. Organizm zacznie się bronić, więc wystąpi tachykardia i przyspieszony oddech przy jednoczesnym niedociśnieniu.
Jeśli nie zaczniemy pić, pojawią się kolejne objawy, czyli senność, zaburzenia świadomości, drgawki. W konsekwencji odwodnienia następuje śpiączka i śmierć.
Jak należy pić, żeby się nie odwodnić?
Przede wszystkim - powoli. Całkowite wchłonięcie podanej wody zajmuje 30 do 90 minut, a zachodzi na całej długości przewodu pokarmowego. Przy bardzo silnym odwodnieniu niemożliwe jest wręcz szybkie picie, gdyż wszystko zwymiotujemy. Pomysł z piciem łyżeczkami nie jest głupi - ale to w krańcowym odwodnieniu. Na oddziale szpitalnym leczymy płynami podawanymi dożylnie.
Na koniec historia.
W tym roku pojechaliśmy z bratem w góry. Pierwszego dnia, rozbijamy się w schronisku, gdy nagle do pokoju wpada jakaś dziewczyna i szuka doktora, bo kolega się struł, wymiotuje i w ogóle umiera (tak, dokładnie to usłyszałem). "No, do doktoratu brakuje mi jeszcze jakieś dziesięć lat, ale mogę się podjąć wyzwania" - odpowiedziałem i udałem się do chorego.
Biedny, leży i wymiotuje.
- Niech pan popatrzy, wymiotuje krwią.
Hm... W sumie takie to czerwonawe trochę, ale czy to krew zaraz? Zebrałem wywiad, porozmawiałem, zbadałem jak trzeba i coś z tym zatruciem, które mi wciskali nie grało, bo jeszcze godzinę temu chodził po górach z plecakiem.Wręcz hasał, z tego, co mi opowiadano, a tu nagle takie coś. Jeść nie może, pić nie może, brzuch boli, wymiotuje KRWIĄ(!!!).
- Możesz się napić wody przy mnie? Tylko tak umocz w zasadzie usta i tyle.
Wypił ciut więcej. No, zobaczymy, co z tego będzie. Przestało na kilka minut, a potem wymiotuje. Patrzę w miskę. Ciut dziwne te wymioty, ale raczej nie jest to krew, a bardziej nabłonek (najpewniej z żołądka). Ocho... to dopiero facet na wiór wysechł.
- Możemy zrobić tak. Albo wzywamy TOPR natychmiast i jedziesz do szpitala, albo czekamy jakiś czas, będziesz bardzo powoli pił, jak się nie poprawi za pół godziny, czy trzy kwadranse, to dzwonimy po pomoc, bo nic sami z tym nie zrobimy.
- To może zostanę i spróbujemy sami - odpowiedział. Zapewne nie chciał wizyty w szpitalu.
- W porządku.
Po dwóch minutach, upływających na rzucaniu się z bólu brzucha na łóżku:
- Dzwonimy!
Historia zakończyła się happy endem. Chłopak pojechał do szpitala, przeleżał dwie godziny i zakończył wycieczkę autobusem do domu.
Także pijcie tę wodę, jak już zabieracie się za jakikolwiek wysiłek fizyczny :)
Według wszelkich badań zawartość wody w beztłuszczowej masie ciała jest stała i wynosi 73,2%. Dziennie przyjmujemy i wydalamy około dwóch i pół litra wody - przy czym twierdzenie, że należy tyle pić jest trochę naciągane - przyjmujemy ją także z pokarmem stałym (około 1/3 całego bilansu wodnego) i oprócz tego z przemian metabolicznych (czyli trawienia lipidów, węglowodanów i białek).
Przyczyn odwodnienia jest wiele i nie będziemy się nimi zajmować. Zajmiemy się tym, co ciekawe - objawami odwodnienia.
Na początku jest bardzo spokojnie, czyli bezobjawowo, chociaż przeczytałem gdzieś w jakimś piśmie (nie pamiętam naukowym, czy nie więc nie można temu wierzyć), że czasami głód, który odczuwamy, jest przyczyną lekkiego odwodnienia.
Kiedy odczuwamy silne pragnienie, jesteśmy już faktycznie odwodnieni, jednak nie jest to nic strasznego.
Brniemy dalej. Wraz z utratą wody z organizmu, zaczynają się dziać inne rzeczy, niż tylko chęć picia. Pojawia się suchość w ustach, przestajemy wydalać mocz (lub wydalamy go bardzo mało), nie pocimy się - jest to wynik obrony organizmu przed bierną utratą wody. Czujemy się osłabieni, mogą pojawić się zawroty i bóle głowy, nudności, a nawet wymioty, mogące prowadzić do jeszcze szybszej dehydratacji. Poza tym w wyniku zwiększonego stężenia sodu, dostaniemy skurczów i bólów mięśniowych. Organizm zacznie się bronić, więc wystąpi tachykardia i przyspieszony oddech przy jednoczesnym niedociśnieniu.
Jeśli nie zaczniemy pić, pojawią się kolejne objawy, czyli senność, zaburzenia świadomości, drgawki. W konsekwencji odwodnienia następuje śpiączka i śmierć.
Jak należy pić, żeby się nie odwodnić?
Przede wszystkim - powoli. Całkowite wchłonięcie podanej wody zajmuje 30 do 90 minut, a zachodzi na całej długości przewodu pokarmowego. Przy bardzo silnym odwodnieniu niemożliwe jest wręcz szybkie picie, gdyż wszystko zwymiotujemy. Pomysł z piciem łyżeczkami nie jest głupi - ale to w krańcowym odwodnieniu. Na oddziale szpitalnym leczymy płynami podawanymi dożylnie.
Na koniec historia.
W tym roku pojechaliśmy z bratem w góry. Pierwszego dnia, rozbijamy się w schronisku, gdy nagle do pokoju wpada jakaś dziewczyna i szuka doktora, bo kolega się struł, wymiotuje i w ogóle umiera (tak, dokładnie to usłyszałem). "No, do doktoratu brakuje mi jeszcze jakieś dziesięć lat, ale mogę się podjąć wyzwania" - odpowiedziałem i udałem się do chorego.
Biedny, leży i wymiotuje.
- Niech pan popatrzy, wymiotuje krwią.
Hm... W sumie takie to czerwonawe trochę, ale czy to krew zaraz? Zebrałem wywiad, porozmawiałem, zbadałem jak trzeba i coś z tym zatruciem, które mi wciskali nie grało, bo jeszcze godzinę temu chodził po górach z plecakiem.Wręcz hasał, z tego, co mi opowiadano, a tu nagle takie coś. Jeść nie może, pić nie może, brzuch boli, wymiotuje KRWIĄ(!!!).
- Możesz się napić wody przy mnie? Tylko tak umocz w zasadzie usta i tyle.
Wypił ciut więcej. No, zobaczymy, co z tego będzie. Przestało na kilka minut, a potem wymiotuje. Patrzę w miskę. Ciut dziwne te wymioty, ale raczej nie jest to krew, a bardziej nabłonek (najpewniej z żołądka). Ocho... to dopiero facet na wiór wysechł.
- Możemy zrobić tak. Albo wzywamy TOPR natychmiast i jedziesz do szpitala, albo czekamy jakiś czas, będziesz bardzo powoli pił, jak się nie poprawi za pół godziny, czy trzy kwadranse, to dzwonimy po pomoc, bo nic sami z tym nie zrobimy.
- To może zostanę i spróbujemy sami - odpowiedział. Zapewne nie chciał wizyty w szpitalu.
- W porządku.
Po dwóch minutach, upływających na rzucaniu się z bólu brzucha na łóżku:
- Dzwonimy!
Historia zakończyła się happy endem. Chłopak pojechał do szpitala, przeleżał dwie godziny i zakończył wycieczkę autobusem do domu.
Także pijcie tę wodę, jak już zabieracie się za jakikolwiek wysiłek fizyczny :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)