środa, 25 stycznia 2012

Czarne worki

Zdarzało mi się już dostawać pytanie od znajomych: 'Jak to jest z nieboszczykami?'. No a jak ma być? Nieboszczyk to nieboszczyk. Koniec. Przecież nie zaglądam facetowi/kobitce w kartę, ani w dowód (wyjątkowo, jeśli akurat mam opisać worek z rzeczami), nie ja powiadamiam rodzinę, że coś jest nie tak i nie będę nikomu tłumaczył co się stało na sali reanimacyjnej. Nawet jeśli zajrzę w tej wyjątkowej chwili, nie mam w zwyczaju zapamiętywać imienia czy nazwiska i używam jedynie pamięci krótkotrwałej, na zawsze wymazując także z pamięci wszelkie inne informacje o samym pacjencie, a pozostawiając tam jedynie te o przebiegu samej akcji reanimacyjnej.

W międzyczasie pojawia się pytanie: skąd ktoś, kto wcześniej przedstawiał się jako ktoś ze znikomą stycznością z medycyną przy akcji reanimacyjnej? Zagadka.

Podchodzę do tego zawodowo i profesjonalnie - bez emocji. Nieważne, kto leży na wózku/łóżku/stole, trzeba robić swoje i mieć nadzieję, że w tej sytuacji statystyki się mylą i serce ruszy. Nic więcej. Jak się nie uda, lekarz podejmuje decyzję o odstąpieniu od dalszej reanimacji i idziesz spać, bo przecież jest druga w nocy. Jak trzeba kogoś spakować do czarnego worka, to trzeba i koniec. To jest moje podejście. Trzeba - robisz. Nie trzeba - cieszysz się.

Ludzie różnie sobie z tym radzą. Każdy sposób jest dobry, niezależnie od tego czy wolisz opowiedzieć dowcip na rozluźnienie atmosfery, czy wyjść na świeże powietrze i puścić dymka, tudzież zadumać się nad przemijaniem (albo czymś równie dziwnym). Mam tylko obiekcje co do zatruwania się wszelką chemią. Nie możesz chodzić nafukany, nachlany, nawalony czymś, bo ktoś na dyżurze umarł.
Po pierwsze to nielegalne. Nie możesz pojawić się w takim stanie w szpitalu/pogotowiu, a co dopiero zażywać coś podczas dyżuru.
Po drugie jeśli chcesz w ten sposób tłumić emocje, to już potrzebny ci psycholog, jeśli nie psychiatra.
Po trzecie najwyraźniej zapominasz, że to szkodzi zdrowiu i właściwej ocenie sytuacji.

Pamiętaj, że (o ile nie masz pecha) ten ktoś, kto umarł to człowiek obcy i nie powinien cię interesować. Ani on, ani jego rodzina. Ludzie mają tendencję do współczucia. Nic dziwnego - szukamy jej w końcu kiedy nam się nie powodzi. I robią ten błąd, że wyobrażają sobie, jak ciężko musi być teraz znajomym tego człowieka.

Są też tacy, którzy stoją już z workiem nad człowiekiem jeszcze przytomnym i pytają 'czy już?', zanim ten jeszcze wyzionie ducha, albo marudzą, że nikogo nie wieźli do 'pro morte' i 'lodówki' nie widzieli. To nietypowe. Nie każdy musi być tak normalny jak ja ;)

niedziela, 22 stycznia 2012

Na dobry początek

Nie mam zamiaru rozpisywać się, czemu chcę zostać ratownikiem. Nikt nie ma w obowiązku tłumaczyć się mi, czy komukolwiek, dlaczego chce być prawnikiem albo kominiarzem. Z resztą nikogo to nie obchodzi. Napiszę za to o ludziach, których poznałem w szkole i pobudkach, jakie nimi kierowały podczas wyboru tej wspaniałej, choć według wielu bez przyszłościowej grupy zawodowej.

Zawsze chciałem zostać ratownikiem! - to najlepsza i najpopularniejsza wymówka. Niemniej znam bodaj jedną osobę, która naprawdę chciała zostać ratownikiem, a nie lekarzem, weterynarzem, albo fizjoterapeutą, tylko 'jakoś nie wyszło'. Będzie wspaniałym ratownikiem, jeśli tylko nie kłamie, choć może oszaleć, bo nie da się uratować wszystkich (a nawet większości).

Nie wyszło mi na medycynę/stomatologię/weterynarię etc... - to wariant dla ludzi, którzy potrafią przyznać się do porażki. Mało kto ma siłę i odwagę podnieść się i walczyć dalej o swoje (choć poznałem i takie osoby).

Zmusili mnie - biedni ludzie. Nie chodzi nawet o to, że niczym niewolnicy zostali batem i groźbą wypowiedzenia zagonieni do szkoły, lecz dlatego, że nie mają ambicji. Większość z nich to kierowcy. Skoro system się zmienia i chcą jedynie kierowcę-ratownika, to trzeba zrobić uprawnienia, a co za tym idzie, postarać się o dyplom. Trójka z tych kilku osób zmuszonych do spakowania zeszytów i długopisów do plecaka będzie znakomitymi ratownikami (a jeden mógłby zostać lekarzem).

Chciałem spróbować czegoś innego - to bardzo ciekawe osoby. Ciekawe głównie dlatego, że mają odwagę i naprawdę chcą spróbować swoich sił. Smutno mi, gdy później słyszę deklarację, że nie skończą tej szkoły (albo skończą, choć i tak nie będą pracować), bo coś jest nie tak. Bo okazuje się, że ktoś może umrzeć, leżąc u twych stóp, albo trzeba zrobić z pacjentem nieprzyjemnie wyglądające rzeczy, żeby mu pomóc. Czasem jednak i tu zdarzają się perełki lub ludzie zaprawdę zadziwiający decyzją (na przykład pani pielęgniarka, woląca zrobić sobie ratownika medycznego, niż kurs).

Całkiem przypadkiem - bo naprawdę nie wiem, co mam zrobić z życiem. Obyś się odnalazł w tym zawodzie, bo czeka cię próba jak każdego innego.

Nie wiem - ... Ja też nie. Tylko siedząc przed telewizorem i drapiąc się po brzuchu nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby iść na prawo i następnego dnia złożyć papiery. Świat i ludzie są fascynujący.

Kilka z tych wymówek to zasłona. Dla ludzi, którzy muszą coś odpokutować, bo obwiniają się za czyjąś śmierć. Nikt nie mówi tego wprost, choć rozmawiając z kimś długo i uważnie, czasem widać, że coś z tą deklaracją jest nie tak. W pewnym momencie wydawało mi się, że i ja jestem tego typu człowiekiem. To nie prawda, ale nikogo to nie obchodzi.

Do zobaczenia.

Semimedic

Semimedic - tak przewrotnie nazwałem swój blog. To dlatego, że w momencie jego powstawania z medycyną mam niewiele więcej wspólnego, niż przeciętny klient NFZ. Jestem uczniem ratownictwa medycznego.

To tylko początek.

Obserwatorzy