Poszedłem z pewnym imprezowiczem na RTG czaszki. W momencie, kiedy miałem się z nim rozstać na moment, by mógł wejść do gabinetu, poprosiła mnie pani doktor.
- Czy mógłby pan przyjść do mnie do gabinetu?
- A w czym rzecz?
- Potrzeba mi świadka.
Świadka, czyli badanie jest niewygodne zarówno dla badającego, jak i dla badanego. W tym przypadku chodziło o USG jąder. Aby pani doktor nie została posądzona o macanki, miałem siedzieć i czytać podręcznik do ultrasonografii dopplerowskiej, albo inną, równie pasjonującą lekturę.
Wcześniej poinformowawszy, że mam pacjenta na RTG, doktor pozwoliła mi zostawić uchylone drzwi, bym mógł obserwować, co się dzieje na korytarzu. To obserwowałem, a wystarczyła chwila - odwrócenie wzroku, bym oglądał pacjenta, uciekającego z wózkiem leżącym.
Rzuciłem się w pościg.
- Gdzie się pan wybiera?
- Idę do domu. Ja tutaj siedzę, żona się martwi. Z resztą, jak mnie zobaczy, to mi wpierdoli. (Gwoli ścisłości - koszulę, i nie tylko koszulę, miał całą we krwi.)
- Niech pan chwilę poczeka. Jestem na drugim badaniu, zaraz zjedziemy na dół.
- Tak?
- Tak!
Grzecznie usłuchał. Kiedy znaleźliśmy się już na dole:
- To mnie tutaj pan do wyjścia weź wypuść.
- Ta, do wyjścia! Ja pana wypuszczę, a chirurg mnie złapie za gardło i zadusi.
- No dooobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz