Przyjechała do nas pacjentka po wypadku komunikacyjnym, pielęgniarka E. pyta, czy cewnikujemy.
- Zacewnikujemy, ale tak zwiadowczo. Tylko włożymy i wyciągniemy.
- Włożyć i wyciągnąć to łatwo - stwierdza pielęgniarz A. - A to trzeba wychować.
Następna pacjentka w stanie upojenia alkoholowego, bez logicznego kontaktu. Lekarz pyta o imię.
- Augnnaa
- Co? Maria? - dziwi się A. - One wszystkie są Marie.
- Jeszcze raz, jak pani ma na imię? - drąży lekarz.
- Gzooozamnh.
- Godzilla? Hemoliza? - zgaduje A. - To ona imiona podaje, czy zgaduje, że tu będzie hemoliza?
Nie było, a pani w nocy stanęła nade mną niczym śmierć, bo chciała wyjść.
środa, 15 sierpnia 2012
wtorek, 14 sierpnia 2012
Z dzienniczków szkolnych
Jako, że niedługo rozstaję się ze swoimi szkolnymi kolegami, popadłem w nostalgię i powspominałem wszelkie rozmowy, jakie przeprowadziliśmy ze sobą, oraz kilka sytuacji.
Razu pewnego, testując coś takiego, zrobiłem próbę (jak każdy z resztą) na swojej skórze. Docelowym miejscem zazwyczaj jest oczywiście dłoń, ręka, ostatecznie brzuch. Koleżanka A. podchodzi. Ej, Max, weź mi to do czoła przyczep. Długo się nie zastanawiałem. Potem po szkole chodziły pogłoski, że bijemy się na lekcjach, a ja przepraszałem i biłem się... w pierś. A. śmiała się tylko przez pierwsze dwa dni.
Innym razem uczyliśmy się na podbierakach. Kolega B., chłop wielki jak dąb położył się na podłodze i czeka. A podbieraki nie chciały go zebrać, bo były za krótkie. B. z niepokojem do mnie:
- Tylko mi włosów... - klik! - Aaaaaa, żesz, kurwa!
Łyse poletko na głowie - bezcenne.
G. wychodzi od odpowiedzi, mam wejść tuż po nim. Oczywiście wywiad zebrany, dostał dwóję i to naciąganą, a sam twierdzi, że M. zadał głupie pytania. Wchodzę ostrożnie. M. siedzi, głowę ciężką podpiera na ramieniu, skrobie coś w dzienniku - faktycznie nietęga mina. Myślę sobie "Ocho, zginę tutaj po tamtym pajacu", ale z drugiej strony...
- Co to za rzekomo głupie pytanie zadałeś? - wypalam.
- A idź z nim, ręce mi opadły. Wywaliłem go z dwójką, żeby się nie męczyć, bo jeśli na zadane pytanie, jakie są zespoły ratownictwa medycznego w Polsce, otrzymuję odpowiedź: "No, jest karetka transportowa", to człowiek ma ochotę nie tylko postawić pałę, ale i nakopać takiemu kilka razy do rzyci.
Na lekcji dydaktyki przerabiamy dyskusję "Czy kobiety powinny wycofać się z zawodu ratownika medycznego", w ruch idzie kobiecy argument, że panie lepiej współczują. Odzywa się D.:
- Jak będziesz tak współczuć pacjentom, to po pierwszej nieudanej reanimacji dziecka możesz sobie na szyję zakładać pętlę.
Oczywiście chcemy kobiety w ratownictwie. Jest przynajmniej na co popatrzeć ;P
Jeden z kolegów porzucił naukę, bo znalazł zatrudnienie jako kierowca tira.
- Zwariowałeś? - pyta Aga z sekretariatu. - Tutaj będziesz miał zawód, nie musisz go wykonywać.
- Pewnie chodzi o pieniądze - zgaduje koleżanka J.
D. niemo, mimochodem, potwierdza.
- Ty blacharo - stwierdzam.
Na lekcjach samoobrony u Istvana i Łukasza zazwyczaj dostawaliśmy wycisk, ale ja zawsze byłem największym poszkodowanym. A to kolega przyłoił mi z łokcia za egzaminie, a to zostałem rzucony jak szmata przez innego kumpla, a to instruktor pokazywał, jak należy skutecznie dusić przeciwnika (skutecznie jak cholera), ale najlepsza była koleżanka A., która przerzuciła mną przez ramię, uprzednio kalecząc krocze i zasunęła z kolanka prosto w nos. Z boku podobno trudno było uwierzyć, że jest ode mnie o głowę niższa i połowę lżejsza.
Chwyt Heimlicha i Rauteka w wykonaniu koleżanki M., zawsze był oglądany z niezwykłą uwagą i stwierdzeniami typu: "Pokaż jeszcze raz!", "Teraz w bieliźnie!". Niestety pokazywała zazwyczaj solo...
Ratownicy nie są normalni.
Razu pewnego, testując coś takiego, zrobiłem próbę (jak każdy z resztą) na swojej skórze. Docelowym miejscem zazwyczaj jest oczywiście dłoń, ręka, ostatecznie brzuch. Koleżanka A. podchodzi. Ej, Max, weź mi to do czoła przyczep. Długo się nie zastanawiałem. Potem po szkole chodziły pogłoski, że bijemy się na lekcjach, a ja przepraszałem i biłem się... w pierś. A. śmiała się tylko przez pierwsze dwa dni.
Innym razem uczyliśmy się na podbierakach. Kolega B., chłop wielki jak dąb położył się na podłodze i czeka. A podbieraki nie chciały go zebrać, bo były za krótkie. B. z niepokojem do mnie:
- Tylko mi włosów... - klik! - Aaaaaa, żesz, kurwa!
Łyse poletko na głowie - bezcenne.
G. wychodzi od odpowiedzi, mam wejść tuż po nim. Oczywiście wywiad zebrany, dostał dwóję i to naciąganą, a sam twierdzi, że M. zadał głupie pytania. Wchodzę ostrożnie. M. siedzi, głowę ciężką podpiera na ramieniu, skrobie coś w dzienniku - faktycznie nietęga mina. Myślę sobie "Ocho, zginę tutaj po tamtym pajacu", ale z drugiej strony...
- Co to za rzekomo głupie pytanie zadałeś? - wypalam.
- A idź z nim, ręce mi opadły. Wywaliłem go z dwójką, żeby się nie męczyć, bo jeśli na zadane pytanie, jakie są zespoły ratownictwa medycznego w Polsce, otrzymuję odpowiedź: "No, jest karetka transportowa", to człowiek ma ochotę nie tylko postawić pałę, ale i nakopać takiemu kilka razy do rzyci.
Na lekcji dydaktyki przerabiamy dyskusję "Czy kobiety powinny wycofać się z zawodu ratownika medycznego", w ruch idzie kobiecy argument, że panie lepiej współczują. Odzywa się D.:
- Jak będziesz tak współczuć pacjentom, to po pierwszej nieudanej reanimacji dziecka możesz sobie na szyję zakładać pętlę.
Oczywiście chcemy kobiety w ratownictwie. Jest przynajmniej na co popatrzeć ;P
Jeden z kolegów porzucił naukę, bo znalazł zatrudnienie jako kierowca tira.
- Zwariowałeś? - pyta Aga z sekretariatu. - Tutaj będziesz miał zawód, nie musisz go wykonywać.
- Pewnie chodzi o pieniądze - zgaduje koleżanka J.
D. niemo, mimochodem, potwierdza.
- Ty blacharo - stwierdzam.
Na lekcjach samoobrony u Istvana i Łukasza zazwyczaj dostawaliśmy wycisk, ale ja zawsze byłem największym poszkodowanym. A to kolega przyłoił mi z łokcia za egzaminie, a to zostałem rzucony jak szmata przez innego kumpla, a to instruktor pokazywał, jak należy skutecznie dusić przeciwnika (skutecznie jak cholera), ale najlepsza była koleżanka A., która przerzuciła mną przez ramię, uprzednio kalecząc krocze i zasunęła z kolanka prosto w nos. Z boku podobno trudno było uwierzyć, że jest ode mnie o głowę niższa i połowę lżejsza.
Chwyt Heimlicha i Rauteka w wykonaniu koleżanki M., zawsze był oglądany z niezwykłą uwagą i stwierdzeniami typu: "Pokaż jeszcze raz!", "Teraz w bieliźnie!". Niestety pokazywała zazwyczaj solo...
Ratownicy nie są normalni.
czwartek, 2 sierpnia 2012
Rzeczy niesłychane
Siedzę w zabiegowym z pielęgniarkami, kiedy nagle wpada doktor Magdalena i od progu oznajmia, że musimy zawieźć panią Pacjent na konsultację chirurgiczną.
- Radiolog do mnie dzwonił i powiedział, że jeszcze takich rzeczy nie widział. Pani ma podobno rozdętą okrężnicę do dziesięciu centymetrów.
- A co on? Żony nie ma? - pyta pielęgniarka. - Niech przyjdzie do mnie, ja mu pokażę, mam tak samo.
- No tak, też tak myślę, ale zaaferowany dzwonił, może jedźmy do chirurgów.
- A co ten chirurg ma zrobić? Przystawi tam usta i zawoła "echo"?
A chirurg kopał i kopał, aż stwierdził, że nie jest górnikiem i więcej bez sensu.
- Radiolog do mnie dzwonił i powiedział, że jeszcze takich rzeczy nie widział. Pani ma podobno rozdętą okrężnicę do dziesięciu centymetrów.
- A co on? Żony nie ma? - pyta pielęgniarka. - Niech przyjdzie do mnie, ja mu pokażę, mam tak samo.
- No tak, też tak myślę, ale zaaferowany dzwonił, może jedźmy do chirurgów.
- A co ten chirurg ma zrobić? Przystawi tam usta i zawoła "echo"?
A chirurg kopał i kopał, aż stwierdził, że nie jest górnikiem i więcej bez sensu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)