Po zacewnikowaniu, pacjentom często się wydaje, że muszą iść do toalety i natychmiast z niej skorzystać. Z tego wychodzą czasami ciekawe dialogi.
Pacjent pijany, uciążliwy, chce uciekać.
- Proszę pani, muszę iść do kibla, niech mnie pani puści.
- Nie mogę, ma pan uszkodzony kregosłup, musi pan leżeć.
- To się wam zsikam w łóżko!
- A lej pan.
Inny:
- Lać mi się chce!
- Przecież już pan lejesz.
poniedziałek, 24 czerwca 2013
czwartek, 13 czerwca 2013
Hipokryzja
W sumie dziwnie się czuję po napisaniu ostatniego posta. Przestrzegałem młodych ratowników, żeby zawsze znali zakres swoich obowiązków. Zachowałem się jak hipokryta, bowiem ja złamałem chyba wszystkie możliwe protokoły szpitalne, robiąc rzeczy, które może robić na przykład tylko lekarz i nie mając jeszcze żadnych uprawnień. Pomijam tylko informowanie o stanie zdrowia pacjenta, chociaż wydaje mi się, że byłem jednym z tych niewielu, którzy faktycznie z pacjentami rozmawiali i starali się zapewnić komfort psychiczny. Nie zapomnę chłopaka w moim wieku, który płakał, martwiąc się, co z jego dziewczyną, ponieważ został obity tak mocno, że stracił przytomność na kilka chwil. Jak tu takiego kogoś nie pocieszyć? Jak z nim nie porozmawiać? Najmocniej zaniedbywali ten obowiązek lekarze.
Mało tego, wiem, że gdybym stanął w sytuacji, iż dysponując specjalistycznym sprzętem, miałbym kogoś ratować choćby na środku ulicy, nie współpracując z PRM, użyłbym go. Użyłbym z całą świadomością tego, że gdyby się nie powiodło (a statystyki są bezwzględne), byłbym ciągany po sądach przez wiele lat. Dajcie mi laryngoskop i rurkę - zaintubuję. Dajcie mi defibrylator-kardiomonitor - będę monitorował i defibrylował zgodnie ze swoją wiedzą, choć mi NIE WOLNO, jeśli nie współpracuję z PRM, ani nie robię tego akurat w żadnym ZOZ na zlecenie lekarza.
Prawda jest taka, że nie wiadomo mi w sumie, co mógłbym powiedzieć przyszłym ratownikom. Ratujcie! Tylko tyle, chyba. Róbcie to, co uważacie za słuszne i to, na czym się znacie. Najgorsze, to nie pomóc w ogóle, a - niestety - znam przypadek ratownika, który uciekł, gdy jakiemuś człowiekowi na ulicy zrobiło się niedobrze. Takiej osobie należy odebrać dyplom, licencję, w indeksie postawić wielkiego penisa na pierwszej stronie i zabronić zbliżania się do jakiegokolwiek stanowiska w szpitalu czy karetce.
Bo najważniejsze to mieć czyste sumienie. A czy ono wam pozwoli nadstawiać karku...
Mało tego, wiem, że gdybym stanął w sytuacji, iż dysponując specjalistycznym sprzętem, miałbym kogoś ratować choćby na środku ulicy, nie współpracując z PRM, użyłbym go. Użyłbym z całą świadomością tego, że gdyby się nie powiodło (a statystyki są bezwzględne), byłbym ciągany po sądach przez wiele lat. Dajcie mi laryngoskop i rurkę - zaintubuję. Dajcie mi defibrylator-kardiomonitor - będę monitorował i defibrylował zgodnie ze swoją wiedzą, choć mi NIE WOLNO, jeśli nie współpracuję z PRM, ani nie robię tego akurat w żadnym ZOZ na zlecenie lekarza.
Prawda jest taka, że nie wiadomo mi w sumie, co mógłbym powiedzieć przyszłym ratownikom. Ratujcie! Tylko tyle, chyba. Róbcie to, co uważacie za słuszne i to, na czym się znacie. Najgorsze, to nie pomóc w ogóle, a - niestety - znam przypadek ratownika, który uciekł, gdy jakiemuś człowiekowi na ulicy zrobiło się niedobrze. Takiej osobie należy odebrać dyplom, licencję, w indeksie postawić wielkiego penisa na pierwszej stronie i zabronić zbliżania się do jakiegokolwiek stanowiska w szpitalu czy karetce.
Bo najważniejsze to mieć czyste sumienie. A czy ono wam pozwoli nadstawiać karku...
wtorek, 11 czerwca 2013
Chory, chorszy?
Ostatnio pisałem o niepotrzebnej śmierci (w znaczeniu socjalnym) pewnej młodej pacjentki. Dzisiaj napiszę trochę o tym, jak wygląda chory system służby zdrowia w Polsce na swoim przykładzie.
W liceum jeszcze, jadąc samochodem do szkoły, zaraz u wyjazdu na drogę lokalną złapaliśmy gumę. Akurat prowadziła moja mama, ponieważ musiała zaraz potem jechać do pracy, więc wspaniałomyślnie zostawiłem jej auto (zaiste wspaniałomyślnie - auto nie było moje). Znaczy chciałem zostawić. Na kapciu się daleko nie ujedzie, więc dzielny Max stwierdził, że zmieni koło, co to za filozofia, skoro zapas jest, klucz jest, lewarek jest.
No czegoś jednak zabrakło. Kontroli. Samochód bowiem podczas odkręcania śrub zjechał z lewarka i cudem tylko nie na moją dłoń. Ucierpiał jedynie mały palec u lewej ręki. Na szczęście refleks mam koci, bo otworzyłem go jedynie tak, że można było zajrzeć do środka i nic wielkiego się nie stało. Chlapnąłem krwią na szybę, powstrzymałem odruch włożenia palca do ust i pognałem do domu. Nie bolało nic, bo aminy katecholowe skutecznie zabiły ból (i dzwonek do mieszkania, który roztrzaskałem w drobny mak próbując obudzić brata).
Przeczyściłem ranę, jak mnie uczono na PO i poleciałem do szpitala. Jako że nie byłem w stanie agonalnym, musiałem poczekać na chirurga. Założono mi dwa szwy, przedtem znieczulono i podejrzewam, że samo szycie byłoby mniej bolesne niż znieczulenie, a na koniec zapytano o szczepienie. Miałem na wszystko papiery, więc obyło się bez. Z przykazem, żeby wrócić za trzy dni na zmianę opatrunku, a potem za tydzień na zdjęcie szwów, poszedłem do domu.
Okej, niech będzie.
Zmiana opatrunku odbyła się bez problemu. Wchodzę, zmieniają, wychodzę, do widzenia. Jaja się zaczęły, kiedy doszło do zdjęcia szwów.
- Skierowanie jest?
- Jakie skierowanie?
- Od rodzinnego.
- Oszalała pani? Mam dwa szwy, toć to pół minuty roboty jest. Mam iść do rodzinnego?
- Bez skierowania nie przyjmiemy.
Paranoia. Byłem trochę za stary, żeby iść do pediatry, który ma w zakresie wiedzy także kapkę chirurgii i może dziecku zdjąć szwy, a rodzinny już nie. Jako że nie chciało mi się łazić po mieście w tę i spowrotem, usiadłem w domu z nożem chirurgicznym i zakupionym wcześniej środkiem dezynfekcyjnym i sam zdjąłem oba szwy.
Czemu wcześniej psioczyłem na pacjentów, którzy bezsensownie męczą lekarzy, a teraz sam psioczę na lekarzy? Ano temu, że zdjąć szwy sobie może każdy. Wziąłem przykład z ojca, który szwy ściągał sobie z czoła - kombinerkami. O ile mnie pamięć nie myli są zajęcia z chirurgii i zakładanie oraz zdejmowanie prostych szwów to jest podstawa wiedzy chirurgicznej. Tymczasem okazuje się, że trzeba iść do rodzinnego, który wystawi papier dla chirurga, a ten szwy łaskawie zdejmie. Mogłaby to zrobić pielęgniarka, ale w szpitalu ograniczają ją mocno lekarze. Mógłby to zrobić nawet przeszkolony sanitariusz i każdy w sumie ratownik, bo takie zajęcia na ratmedzie też są.
Niestety, lekarze sami sobie dokładają roboty, zamiast pójść po rozum do głowy i zsiąść z jakichś przywilejów. Ustawa o ZOZ sprawia, że ratownik w szpitalu nie istnieje i może podjąć jedynie podstawowe czynności ratunkowe. W karetce - ooooo, tutaj to ma władzę. W szpitalu - żadnej. Nad losem pacjenta oczywiście ma władzę.
Rada dla młodych - zawsze (ZAWSZE!), kiedy rozpoczynacie pracę w szpitalu, dokładnie wypytajcie o zakres swoich obowiązków. Proście wręcz kadry o wręczenie papieru z zakresem obowiązków. Nie tylko po to, żeby nie dawać się wykorzystywać, ale także po to, żeby chronić własną D. Bo w konflikt z izbami lekarskimi, pacjentami, personelem i prawem jest popaść bardzo łatwo.
Stąd ta znieczulica. I stąd też nikt nie pomoże cierpiącej osobie, jeśli nie jest to w zakresie jego obowiązków. Przykładów pozwów, kiedy się nie udało (bo nie mogło, chociaż ktoś robił co tylko było w jego mocy i w zakresie wiedzy) jest multum, nie warto ich wymieniać.
Szkoda, że w bliższej perspektywie nie zmieni się póki co nic.
W liceum jeszcze, jadąc samochodem do szkoły, zaraz u wyjazdu na drogę lokalną złapaliśmy gumę. Akurat prowadziła moja mama, ponieważ musiała zaraz potem jechać do pracy, więc wspaniałomyślnie zostawiłem jej auto (zaiste wspaniałomyślnie - auto nie było moje). Znaczy chciałem zostawić. Na kapciu się daleko nie ujedzie, więc dzielny Max stwierdził, że zmieni koło, co to za filozofia, skoro zapas jest, klucz jest, lewarek jest.
No czegoś jednak zabrakło. Kontroli. Samochód bowiem podczas odkręcania śrub zjechał z lewarka i cudem tylko nie na moją dłoń. Ucierpiał jedynie mały palec u lewej ręki. Na szczęście refleks mam koci, bo otworzyłem go jedynie tak, że można było zajrzeć do środka i nic wielkiego się nie stało. Chlapnąłem krwią na szybę, powstrzymałem odruch włożenia palca do ust i pognałem do domu. Nie bolało nic, bo aminy katecholowe skutecznie zabiły ból (i dzwonek do mieszkania, który roztrzaskałem w drobny mak próbując obudzić brata).
Przeczyściłem ranę, jak mnie uczono na PO i poleciałem do szpitala. Jako że nie byłem w stanie agonalnym, musiałem poczekać na chirurga. Założono mi dwa szwy, przedtem znieczulono i podejrzewam, że samo szycie byłoby mniej bolesne niż znieczulenie, a na koniec zapytano o szczepienie. Miałem na wszystko papiery, więc obyło się bez. Z przykazem, żeby wrócić za trzy dni na zmianę opatrunku, a potem za tydzień na zdjęcie szwów, poszedłem do domu.
Okej, niech będzie.
Zmiana opatrunku odbyła się bez problemu. Wchodzę, zmieniają, wychodzę, do widzenia. Jaja się zaczęły, kiedy doszło do zdjęcia szwów.
- Skierowanie jest?
- Jakie skierowanie?
- Od rodzinnego.
- Oszalała pani? Mam dwa szwy, toć to pół minuty roboty jest. Mam iść do rodzinnego?
- Bez skierowania nie przyjmiemy.
Paranoia. Byłem trochę za stary, żeby iść do pediatry, który ma w zakresie wiedzy także kapkę chirurgii i może dziecku zdjąć szwy, a rodzinny już nie. Jako że nie chciało mi się łazić po mieście w tę i spowrotem, usiadłem w domu z nożem chirurgicznym i zakupionym wcześniej środkiem dezynfekcyjnym i sam zdjąłem oba szwy.
Czemu wcześniej psioczyłem na pacjentów, którzy bezsensownie męczą lekarzy, a teraz sam psioczę na lekarzy? Ano temu, że zdjąć szwy sobie może każdy. Wziąłem przykład z ojca, który szwy ściągał sobie z czoła - kombinerkami. O ile mnie pamięć nie myli są zajęcia z chirurgii i zakładanie oraz zdejmowanie prostych szwów to jest podstawa wiedzy chirurgicznej. Tymczasem okazuje się, że trzeba iść do rodzinnego, który wystawi papier dla chirurga, a ten szwy łaskawie zdejmie. Mogłaby to zrobić pielęgniarka, ale w szpitalu ograniczają ją mocno lekarze. Mógłby to zrobić nawet przeszkolony sanitariusz i każdy w sumie ratownik, bo takie zajęcia na ratmedzie też są.
Niestety, lekarze sami sobie dokładają roboty, zamiast pójść po rozum do głowy i zsiąść z jakichś przywilejów. Ustawa o ZOZ sprawia, że ratownik w szpitalu nie istnieje i może podjąć jedynie podstawowe czynności ratunkowe. W karetce - ooooo, tutaj to ma władzę. W szpitalu - żadnej. Nad losem pacjenta oczywiście ma władzę.
Rada dla młodych - zawsze (ZAWSZE!), kiedy rozpoczynacie pracę w szpitalu, dokładnie wypytajcie o zakres swoich obowiązków. Proście wręcz kadry o wręczenie papieru z zakresem obowiązków. Nie tylko po to, żeby nie dawać się wykorzystywać, ale także po to, żeby chronić własną D. Bo w konflikt z izbami lekarskimi, pacjentami, personelem i prawem jest popaść bardzo łatwo.
Stąd ta znieczulica. I stąd też nikt nie pomoże cierpiącej osobie, jeśli nie jest to w zakresie jego obowiązków. Przykładów pozwów, kiedy się nie udało (bo nie mogło, chociaż ktoś robił co tylko było w jego mocy i w zakresie wiedzy) jest multum, nie warto ich wymieniać.
Szkoda, że w bliższej perspektywie nie zmieni się póki co nic.
piątek, 7 czerwca 2013
Niepotrzebna śmierć
Krótka historia opowiedziana przez koleżankę:
Pewnego razu na SOR przyszła dziewczyna ze straszliwą, śmiertelną chorobą. Personel stwierdził, że nie widzieli podobnej masakry od czasu eksplozji, która wydarzyła się w tamtym mieście jakiś czas temu. Dyżur tego dnia był wyjątkowo spokojny i nic nie zapowiadało, że skończy się w tak tragiczny sposób.
Młoda pielęgniarka przechadzała się akurat po korytarzu, kiedy jej oczom ukazał się makabryczny widok pacjentki w opłakanym stanie, umierającej w samotności na korytarzu szpitala. Co najgorsze, na oddziale nie było w tej chwili zadnego chirurga, a wszyscy pozostali lekarze zajęci byli piciem herbatki z personelem administracyjnym i flirtem z pielęgniarkami. Nikt nie chciał pomóc biednej istocie, kiedy wydawała z siebie ostatnie tchnienia.
A przecież jeszcze przed chwilą po całym korytarzu, niczym potępieńcze krzyki, rozbrzmiewał jej głos, wołający o pomoc. "Lekarza! Pielęgniarki! Salową! Kogokolwiek, błagam, litości, pomóżcie!". Czemuż to nikt nie zainteresował się tak ciężko chorą osobą? Dlaczego lekarza nie było na miejscu? Czemu nie ściągnięto chirurga - jeśli nie z jego żony, to choćby tylko z łóżka? Czy ta śmierć musiała w ogóle mieć miejsce?
Ano, niestety, musiała.
Prawda jest taka, że NFZ przeznacza bardzo mało pieniędzy na personel dodatkowy i choćby zwykły ratownik medyczny, czy salowy rozwiązałby sprawę. Gdyby oczywiście nie ograniczała ich ustawa o ZOZ i gdyby nie sprzęt, a takiego akurat na oddziale, jak i w całym szpitalu, niestety, nie było...
Ten złamany tips. Ten jeden, złamany sztuczny paznokieć sprawił, że panna X umarła w oczach swoich wszystkich przyjaciółek. A wszystko wina systemu, który daje za mało pieniędzy i nie kupuje odpowiedniego sprzętu na SOR i nie przeznacza więcej na jakieś, jedno choćby, dodatkowe miejsce pracy dla kogoś, któ mógłby ten paznokieć jeszcze uratować.
Pewnego razu na SOR przyszła dziewczyna ze straszliwą, śmiertelną chorobą. Personel stwierdził, że nie widzieli podobnej masakry od czasu eksplozji, która wydarzyła się w tamtym mieście jakiś czas temu. Dyżur tego dnia był wyjątkowo spokojny i nic nie zapowiadało, że skończy się w tak tragiczny sposób.
Młoda pielęgniarka przechadzała się akurat po korytarzu, kiedy jej oczom ukazał się makabryczny widok pacjentki w opłakanym stanie, umierającej w samotności na korytarzu szpitala. Co najgorsze, na oddziale nie było w tej chwili zadnego chirurga, a wszyscy pozostali lekarze zajęci byli piciem herbatki z personelem administracyjnym i flirtem z pielęgniarkami. Nikt nie chciał pomóc biednej istocie, kiedy wydawała z siebie ostatnie tchnienia.
A przecież jeszcze przed chwilą po całym korytarzu, niczym potępieńcze krzyki, rozbrzmiewał jej głos, wołający o pomoc. "Lekarza! Pielęgniarki! Salową! Kogokolwiek, błagam, litości, pomóżcie!". Czemuż to nikt nie zainteresował się tak ciężko chorą osobą? Dlaczego lekarza nie było na miejscu? Czemu nie ściągnięto chirurga - jeśli nie z jego żony, to choćby tylko z łóżka? Czy ta śmierć musiała w ogóle mieć miejsce?
Ano, niestety, musiała.
Prawda jest taka, że NFZ przeznacza bardzo mało pieniędzy na personel dodatkowy i choćby zwykły ratownik medyczny, czy salowy rozwiązałby sprawę. Gdyby oczywiście nie ograniczała ich ustawa o ZOZ i gdyby nie sprzęt, a takiego akurat na oddziale, jak i w całym szpitalu, niestety, nie było...
Ten złamany tips. Ten jeden, złamany sztuczny paznokieć sprawił, że panna X umarła w oczach swoich wszystkich przyjaciółek. A wszystko wina systemu, który daje za mało pieniędzy i nie kupuje odpowiedniego sprzętu na SOR i nie przeznacza więcej na jakieś, jedno choćby, dodatkowe miejsce pracy dla kogoś, któ mógłby ten paznokieć jeszcze uratować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)