wtorek, 11 czerwca 2013

Chory, chorszy?

Ostatnio pisałem o niepotrzebnej śmierci (w znaczeniu socjalnym) pewnej młodej pacjentki. Dzisiaj napiszę trochę o tym, jak wygląda chory system służby zdrowia w Polsce na swoim przykładzie.

W liceum jeszcze, jadąc samochodem do szkoły, zaraz u wyjazdu na drogę lokalną złapaliśmy gumę. Akurat prowadziła moja mama, ponieważ musiała zaraz potem jechać do pracy, więc wspaniałomyślnie zostawiłem jej auto (zaiste wspaniałomyślnie - auto nie było moje). Znaczy chciałem zostawić. Na kapciu się daleko nie ujedzie, więc dzielny Max stwierdził, że zmieni koło, co to za filozofia, skoro zapas jest, klucz jest, lewarek jest.

No czegoś jednak zabrakło. Kontroli. Samochód bowiem podczas odkręcania śrub zjechał z lewarka i cudem tylko nie na moją dłoń. Ucierpiał jedynie mały palec u lewej ręki. Na szczęście refleks mam koci, bo otworzyłem go jedynie tak, że można było zajrzeć do środka i nic wielkiego się nie stało. Chlapnąłem krwią na szybę, powstrzymałem odruch włożenia palca do ust i pognałem do domu. Nie bolało nic, bo aminy katecholowe skutecznie zabiły ból (i dzwonek do mieszkania, który roztrzaskałem w drobny mak próbując obudzić brata).

Przeczyściłem ranę, jak mnie uczono na PO i poleciałem do szpitala. Jako że nie byłem w stanie agonalnym, musiałem poczekać na chirurga. Założono mi dwa szwy, przedtem znieczulono i podejrzewam, że samo szycie byłoby mniej bolesne niż znieczulenie, a na koniec zapytano o szczepienie. Miałem na wszystko papiery, więc obyło się bez. Z przykazem, żeby wrócić za trzy dni na zmianę opatrunku, a potem za tydzień na zdjęcie szwów, poszedłem do domu.

Okej, niech będzie.

Zmiana opatrunku odbyła się bez problemu. Wchodzę, zmieniają, wychodzę, do widzenia. Jaja się zaczęły, kiedy doszło do zdjęcia szwów.

- Skierowanie jest?
- Jakie skierowanie?
- Od rodzinnego.
- Oszalała pani? Mam dwa szwy, toć to pół minuty roboty jest. Mam iść do rodzinnego?
- Bez skierowania nie przyjmiemy.

Paranoia. Byłem trochę za stary, żeby iść do pediatry, który ma w zakresie wiedzy także kapkę chirurgii i może dziecku zdjąć szwy, a rodzinny już nie. Jako że nie chciało mi się łazić po mieście w tę i spowrotem, usiadłem w domu z nożem chirurgicznym i zakupionym wcześniej środkiem dezynfekcyjnym i sam zdjąłem oba szwy.

Czemu wcześniej psioczyłem na pacjentów, którzy bezsensownie męczą lekarzy, a teraz sam psioczę na lekarzy? Ano temu, że zdjąć szwy sobie może każdy. Wziąłem przykład z ojca, który szwy ściągał sobie z czoła - kombinerkami. O ile mnie pamięć nie myli są zajęcia z chirurgii i zakładanie oraz zdejmowanie prostych szwów to jest podstawa wiedzy chirurgicznej. Tymczasem okazuje się, że trzeba iść do rodzinnego, który wystawi papier dla chirurga, a ten szwy łaskawie zdejmie. Mogłaby to zrobić pielęgniarka, ale w szpitalu ograniczają ją mocno lekarze. Mógłby to zrobić nawet przeszkolony sanitariusz i każdy w sumie ratownik, bo takie zajęcia na ratmedzie też są.

Niestety, lekarze sami sobie dokładają roboty, zamiast pójść po rozum do głowy i zsiąść z jakichś przywilejów. Ustawa o ZOZ sprawia, że ratownik w szpitalu nie istnieje i może podjąć jedynie podstawowe czynności ratunkowe. W karetce - ooooo, tutaj to ma władzę. W szpitalu - żadnej. Nad losem pacjenta oczywiście ma władzę.

Rada dla młodych - zawsze (ZAWSZE!), kiedy rozpoczynacie pracę w szpitalu, dokładnie wypytajcie o zakres swoich obowiązków. Proście wręcz kadry o wręczenie papieru z zakresem obowiązków. Nie tylko po to, żeby nie dawać się wykorzystywać, ale także po to, żeby chronić własną D. Bo w konflikt z izbami lekarskimi, pacjentami, personelem i prawem jest popaść bardzo łatwo.

Stąd ta znieczulica. I stąd też nikt nie pomoże cierpiącej osobie, jeśli nie jest to w zakresie jego obowiązków. Przykładów pozwów, kiedy się nie udało (bo nie mogło, chociaż ktoś robił co tylko było w jego mocy i w zakresie wiedzy) jest multum, nie warto ich wymieniać.

Szkoda, że w bliższej perspektywie nie zmieni się póki co nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy