Promień to rzecz straszna. I nie tylko ironicznie. Tego nie widać, nie czuć (choć zmieniają smak wody - o czym można się przekonać, pijąc wody lecznicze), a skutki są widoczne po dłuższym czasie. Czasem, kiedy już jest za późno.
Są złe także dlatego, że nie tak łatwo jest sterować maszynami, które te promienie generują. Trzeba uważać na pacjenta, nie usmażyć go, a i jeszcze ładne zdjęcie cyknąć.
Na rentgenogramie można wyróżnić pola białe i czarne. Czarne, kiedy dawka promieni nie została pochłonięta, a białe, kiedy promienie zatrzymały się na tkance. Dlatego kości, jako jaskrawy przykład, wychodzą tak dobrze widoczne - bo zatrzymują promienie. Co jeszcze je zatrzyma? Przedmiot metalowy, kontrast medyczny (zawierający zawiesinę metali), nagromadzenie gęstej tkanki, et cetera.
A na czym się nie zatrzymają?
Przyjechała do nas pacjentka po wypadku komunikacyjnym. Akurat jeszcze pracowałem w wypaśnym szpitalu ze sprzętem sprawiającym, że sam mógłbym robić zdjęcia rentgenowskie, nie posiadając większej wiedzy na ten temat. Jadę ja i jakiś student na zdjęcia, a pani w gabinecie:
- Zdejmijcie kołnierz. - Zerknąłem na nią, sprawdzając, czy aby nie uśmiecha się ironicznie, ale nie. - No zdejmijcie kołnierz.
- Jak to zdejmijcie? Pacjentka jest po wypadku samochodowym, a ja mam jej kołnierz zdjąć?
- Wyjdzie na zdjęciu.
- A że kręgosłup wyjdzie, to się pani nie martwi? Przecież to jest plastik. Nie wychodzi jakimś dziwnym trafem na tomografii, ma wyjść na rentgenie?
- A co ja powiem lekarzowi?
- Może pani zadzwonić do lekarza ode mnie i się zapytać, czy wolno zdejmować ten kołnierz.
- Nie pan tu robi zdjęcia.
- Nie pani tu jest ratownikiem. Pani chce zdjąć, ja nie pozwalam.
Zadzwoniłem do lekarza. J. powiedziała, że pacjentka jest w dobrym stanie, badała ją starannie, ale jak technik chce zdjąć kołnierz, to lepiej żeby mnie tam nie było. I nie było mnie podczas zdjęcia. Jak grzeczny chłopiec wyszedłem na korytarz, słysząc za plecami rozpinany rzep.
Innym razem do drugiego szpitala przyjechał pacjent po wypadku z uszkodzonymi oboma kolanami. Z jednego bardzo mocno leciała krew, widać było w zasadzie jamę stawową, ale zanim ortopeda się tego chwycił, od razu kazał wykonać zdjęcia obu. Więc pojechaliśmy z pacjentem tak, jak nam go ratownicy przywieźli, a zapakowany był bardzo ładnie, profesjonalnie, bo i dobry zespół go przywiózł. Co usłyszałem, po wjeździe?
- Zdejmijcie szynę.
- Przepraszam, że co? - zapytałem. Ratownik stał obok z wielkimi oczami.
- No zdejmijcie szynę, przecież to będzie na zdjęciu widać.
- Jak mamy mu szynę zdjąć? Przecież ma połamane nogi?
- No a jak będzie to zdjęcie wyglądać?
- Pani robi to zdjęcie, bo jak zdejmiemy tę szynę, to założy ją pani na nowo? - pyta ratownik.
- No a to ja tutaj jestem od zakładania szyn?
- No właśnie! - odpowiedzieliśmy chórem.
- Pani nie wchodzi w nasze kompetencje, my nie będziemy w pani, a o naszego ortopedę to się nie martwić. Mądry chłop, będzie swoje widział - wyjaśnia A.
- Nakrwawiliście mi tutaj, posprzątajcie.
Uśmiecham się porozumiewawczo do A.
- To nie nasz stół, proszę pani.
Więcej kłótni nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz