niedziela, 8 grudnia 2013

Nie lubię i już!

Nie lubię programu Matura To Bzdura... Wcześniejsze serie były w porządku, a teraz mam wrażenie, że sami prowadzący już nie znają odpowiedzi na zadawane pytania. Zupełnie jak na maturze. Zadajmy pytanie, co z tego, że odpowiedź, która jest w kluczu jest błędna.

Weźmy na ogień jeden z ostatnich odcinków - biologia. Coś dla mnie (dla nas w zasadzie - musicie się interesować trochę biologią, czy medycyną, jeśli to czytacie).

Pytanie: Jaki narząd ludzki powiększa się dziesięciokrotnie?
Odpowiedź: Źrenica.
Chyba kocia! Moje pytanie zatem brzmi. Czy to fizjologiczne warunki? Bo jeśli tak, to źrenica nie powiększa rozmiaru dziesięciokrotnie, tylko w najlepszym wypadku - trzykrotnie (od trzech do dziewięciu milimetrów średnicy). No chyba, że mówimy o powierzchni, która przepuszcza światło, ale JO CIĘ PROSZA...
Co zatem powiększa się dziesięciokrotnie w fizjologicznych warunkach? Pęcherz moczowy na przykład. Macica, o! Bo ciąża to też stan fizjologiczny.

Pytanie: Jakie jest najinteligentniejsze zwierzę na świecie?
Odpowiedź: Człowiek.
Z pewnością nie pani prowadząca. Skojarzenia z małpami, delfinami, czy papugami będą jak najbardziej poprawne, ponieważ człowiek (słusznie poniekąd) nie jest uważany za zwierzę. Chociaż pochodzimy w prostej linii od małp, to nie jesteśmy zwierzętami. Nie jesteśmy za zwierzęta uznawani. Przyczyn jest kilka, ale skoro to była matura z biologii, podamy przyczynę biologiczną. Kora przedczołowa! Tadam... Cholera...

Pytanie: Największe zwierzę na świecie.
Odpowiedź: Płetwal błękitny.
Żywe? Bo jeśli ogolnie, to był kiedyś taki jeden zwierzak, który nazywał się amficelias. Generalnie - zauropody. Może się czepiam, ale pytania powinny być dokładne. Szczególnie, jeśli chcemy obnażyć czyjąś niewiedzę.

Pytanie: Dlaczego rośliny są ważne dla człowieka?
Odpowiedź: Bo wytwarzają tlen.
A witaminy? A mikroelementy? A białka, tłuszcze, węglowodany? Tak, wiem, bez tlenu żyć nie możemy. Natomiast jedna, słuszna odpowiedź na to - to konkretne i tak zadane pytanie - nie istnieje.

Matura to bzdura to bzdura...

wtorek, 3 grudnia 2013

Nie ma, nie ma wody...

Dzisiaj, jak powiedziałem - o odwodnieniu.

Według wszelkich badań zawartość wody w beztłuszczowej masie ciała jest stała i wynosi 73,2%. Dziennie przyjmujemy i wydalamy około dwóch i pół litra wody - przy czym twierdzenie, że należy tyle pić jest trochę naciągane - przyjmujemy ją także z pokarmem stałym (około 1/3 całego bilansu wodnego) i oprócz tego z przemian metabolicznych (czyli trawienia lipidów, węglowodanów i białek).

Przyczyn odwodnienia jest wiele i nie będziemy się nimi zajmować. Zajmiemy się tym, co ciekawe - objawami odwodnienia.

Na początku jest bardzo spokojnie, czyli bezobjawowo, chociaż przeczytałem gdzieś w jakimś piśmie (nie pamiętam naukowym, czy nie więc nie można temu wierzyć), że czasami głód, który odczuwamy, jest przyczyną lekkiego odwodnienia.

Kiedy odczuwamy silne pragnienie, jesteśmy już faktycznie odwodnieni, jednak nie jest to nic strasznego.

Brniemy dalej. Wraz z utratą wody z organizmu, zaczynają się dziać inne rzeczy, niż tylko chęć picia. Pojawia się suchość w ustach, przestajemy wydalać mocz (lub wydalamy go bardzo mało), nie pocimy się - jest to wynik obrony organizmu przed bierną utratą wody. Czujemy się osłabieni, mogą pojawić się zawroty i bóle głowy, nudności, a nawet wymioty, mogące prowadzić do jeszcze szybszej dehydratacji. Poza tym w wyniku zwiększonego stężenia sodu, dostaniemy skurczów i bólów mięśniowych. Organizm zacznie się bronić, więc wystąpi tachykardia i przyspieszony oddech przy jednoczesnym niedociśnieniu.

Jeśli nie zaczniemy pić, pojawią się kolejne objawy, czyli senność, zaburzenia świadomości, drgawki. W konsekwencji odwodnienia następuje śpiączka i śmierć.

Jak należy pić, żeby się nie odwodnić?
Przede wszystkim - powoli. Całkowite wchłonięcie podanej wody zajmuje 30 do 90 minut, a zachodzi na całej długości przewodu pokarmowego. Przy bardzo silnym odwodnieniu niemożliwe jest wręcz szybkie picie, gdyż wszystko zwymiotujemy. Pomysł z piciem łyżeczkami nie jest głupi - ale to w krańcowym odwodnieniu. Na oddziale szpitalnym leczymy płynami podawanymi dożylnie.


Na koniec historia.
W tym roku pojechaliśmy z bratem w góry. Pierwszego dnia, rozbijamy się w schronisku, gdy nagle do pokoju wpada jakaś dziewczyna i szuka doktora, bo kolega się struł, wymiotuje i w ogóle umiera (tak, dokładnie to usłyszałem). "No, do doktoratu brakuje mi jeszcze jakieś dziesięć lat, ale mogę się podjąć wyzwania" - odpowiedziałem i udałem się do chorego.
Biedny, leży i wymiotuje.
- Niech pan popatrzy, wymiotuje krwią.
Hm... W sumie takie to czerwonawe trochę, ale czy to krew zaraz? Zebrałem wywiad, porozmawiałem, zbadałem jak trzeba i coś z tym zatruciem, które mi wciskali nie grało, bo jeszcze godzinę temu chodził po górach z plecakiem.Wręcz hasał, z tego, co mi opowiadano, a tu nagle takie coś. Jeść nie może, pić nie może, brzuch boli, wymiotuje KRWIĄ(!!!).
- Możesz się napić wody przy mnie? Tylko tak umocz w zasadzie usta i tyle.
Wypił ciut więcej. No, zobaczymy, co z tego będzie. Przestało na kilka minut, a potem wymiotuje. Patrzę w miskę. Ciut dziwne te wymioty, ale raczej nie jest to krew, a bardziej nabłonek (najpewniej z żołądka). Ocho... to dopiero facet na wiór wysechł.
- Możemy zrobić tak. Albo wzywamy TOPR natychmiast i jedziesz do szpitala, albo czekamy jakiś czas, będziesz bardzo powoli pił, jak się nie poprawi za pół godziny, czy trzy kwadranse, to dzwonimy po pomoc, bo nic sami z tym nie zrobimy.
- To może zostanę i spróbujemy sami - odpowiedział. Zapewne nie chciał wizyty w szpitalu.
- W porządku.
Po dwóch minutach, upływających na rzucaniu się z bólu brzucha na łóżku:
- Dzwonimy!

Historia zakończyła się happy endem. Chłopak pojechał do szpitala, przeleżał dwie godziny i zakończył wycieczkę autobusem do domu.

Także pijcie tę wodę, jak już zabieracie się za jakikolwiek wysiłek fizyczny :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wujek został kanarem?

Miało być o odwodnieniu, ale nie chce mi się i w sumie pomyślałem, że zrobię taki typowy blogowy wpis. Znaczy o tym będzie, co robiłem, co widziałem, czego się nauczyłem.

Musiałem wstać bladym świtem (a w zasadzie to kompletnie w nocy) o 7.15, podczas gdy zasnąłem dopiero około 3. Jak mus, to mus i nie ma rady! Na zajęcia oczywiście się spóźniłem, ale prowadząca chyba bardzo mnie lubi, więc powiedziała, jak zwykle: "To był ostatni raz, Max".
Biochemia... Jeden z tych przedmiotów, na których sprzedawana jest wiedza bezużyteczna. To jest dowiedziałem się i bogatszy jestem o syntezę lipidów w organizmie i pierdoły w stylu: "Z czego zbudowana jest ściana komórkowa". Wymioty?
Może. Przynajmniej wiem, co to są kwasy omega 6, omega 3, a - i tu was zdziwię - są też omega 9. Im niższa cyfra, tym bardziej wartościowe. Jaka dla was natomiast powinna już płynąć z moich słów? Taka, że jeśli kiedyś pójdziecie do dietetyka i ten wam każe odstawić cały tłuszcz (a w zasadzie cokolwiek z listy: tłuszcze, białka, cukry, z przykazem - kompletnie odstawić), to powiedzcie mu, że taki jeden dupek z internetu kazał wam zmienić dietetyka. Tłuszcze, białka, węglowodany - wszystko jest ważne i wszystko odgrywa swoją rolę. Najważniejszą rolą tłuszczowców jest udział w tworzeniu hormonów steroidowych - testosteronu, estrogenu i tym podobnych. Brak tłuszczów w organizmie oznacza zaburzenie homeostazy i może nieść katastrofalne skutki.
Także wszystko trzeba jeść. Tylko wszystko w umiarze i zależnie od potrzeb.

Potem pojechałem do domu, żeby musieć wrócić na godzinę 15.15 na zajęcia z języka obcego... Zmieniła się nauczycielka, która chce zobaczyć, jak w ogóle wyglądam. A, że akurat gadam całkiem nieźle w 'nie naszych', to pozwalam sobie na totalne olewactwo. Zwłaszcza, że nie stawiają mi nieobecności. Bóg mnie nie kocha, ale nauczyciele i wykładowcy owszem ;)

Wsiadam do tramwaju, jadę szczęśliwy do domu, już mam wysiadać, kiedy naglę słyszę głos: "Bilet do kontroli". Normalnie bym wysiadł i nie przejmował się, ale jak tu odmówić takiemu rosłemu facetowi, który w dodatku przypomina wujka?
- Wujek? Zostałeś kanarem? - zapytałem, uważnie lustrując kamienną twarz. Wąsiska uniosły się ku górze, pan sprawdził, czy z biletem jest wszystko w porządku i oddał mi ze słowami:
- Dziękuję, mam na imię Olga i pracuję jako kontroler już kilka lat.

To chyba strasznie ciężka praca jest.

czwartek, 21 listopada 2013

Aqua de vita

O czym możemy sobie dzisiaj pogadać (lub bardziej poprawnie - co mógłbym wam przekazać) na moim blogu? Może porozmawiajmy o imprezach. Wczoraj rozmawiałem na ten temat z moim współlokatorem, który twierdzi, że na wszystkie jego dolegliwości mam jedną odpowiedź - odwodnienie. Zastanówmy się nad tym.

Nie będę przytaczał doskonale znanych faktów o tym, że człowiek to w zasadzie chodząca kałuża, gdyż składa się w około 80% z wody. To jest oczywiście duże uproszczenie. Zupełnie tak, jakby powiedzieć, że jesteśmy tak naprawdę chodzącą chmurą materii. Co oczywiście jest prawdą, natomiast gdybyśmy byli jedynie chmurą materii, moglibyśmy choćby dyfundować przez ściany. Natura tego problemu siedzi oczywiście w pewnych prawach fizycznych, którymi nie będziemy się zajmować.

Zajmiemy się wodą.

W poście o oparzeniach napisałem, że czasem lekarzom ciężko jest pojąć, jak możliwe jest przetaczanie pacjentowi tak dużych ilości płynów bez znaczącego wpływu choćby na nerki.

"To dlaczego jest tak, że kiedy zapytałem panią doktor, ile płynów przetaczamy pijanemu pacjentowi, powiedziała, że pół litra na każdy promil alkoholu we krwi?"
Ano dlatego, żeby zneutralizować najgroźniejsze działanie alkoholu na nasze komórki - dehydratację. Mówi się, że alkohol jest zabójczy dla komórek nerwowych. Drążyłem ten temat z jednym z lekarzy na pewnym SOR. Stwierdził on, że w sumie nie samo działanie toksyczne najmocniej nas interesuje, ponieważ jakoś te neurocyty się przed tym bronią, a najbardziej niszczy je wyciąganie z nich wody.

"To dlatego na kacu chce się tak mocno pić?"
Tak, dokładnie dlatego. Alkohol sam w sobie jest substancją moczopędną, więc popularny dowcip, że tak dużo się po piwie sika, żeby zrobić miejsce na drugie, nie wziął się znikąd. Przyjrzyjmy się choćby znanemu w środowisku ratowniczym alkoholowi - mannitolowi. Należy on do diuretyków osmotycznych i wykorzystujemy go (w ratownictwie) przy obrzęku mózgu. Oprócz tego znajduje zastosowanie w leczeniu chorób nerek i wymuszeniu usuwania toksyn z moczem. Im więcej pijemy, tym więcej wydalamy moczu i tym mocniej się odwadniamy.

"Co robić, żeby nie mieć kaca?"
Pić wodę zamiast alkoholu, nie przesadzać z alkoholem, kiedy już się go pije, starać się nie pić na pusty żołądek i... mieć coś do popicia. Wbrew pozorom najlepsza jest właśnie woda, chociaż słyszy się z różnych stron krzyki, że to najgorsze, czym można alkohol popijać. W sumie poza napojami izotonicznymi nie ma lepszego środka, żeby zapobiec porannym bólom głowy. Popularny jest także mit o tym, że kawa świetnie leczy z objawów kaca. Owszem, ale chwilowo, ponieważ podnosi ciśnienie krwi i poprawia pefruzję mózgową. Natomiast kawa tak samo działa moczopędnie i odwadnia. Picie samej kawy następnego dnia może mieć katastrofalne konsekwencje.

Z tego miejsca od razu pozdrawiam współlokatora, cierpiącego czasami na hercklekoty - już wiesz, czemu ;)

Na tym póki co skończymy dzisiaj. Mamy czwartek, zatem życzę udanych piątkowych imprez i pomyślnego leczenia się dnia następnego :)

piątek, 15 listopada 2013

Piekło!

Kapsaicyna jest alkaloidem stosowanym dość często w przemyśle farmaceutycznym (między innymi do maści rozgrzewających), chemicznym (gazy pieprzowe) i spożywczym (bo jak wiadomo - kebab, który nie jest ostry, to nie kebab). Jej działanie rozgrzewające polega na drażnieniu receptorów bólowych i wbrew temu, co głosi wikipedia, może trwale uszkodzić nocireceptory, powodując zaburzenia czucia przy dłuższym stosowaniu (co może wrócić po jakimś czasie lub nie).

Z różnych źródeł wiemy, że kapsaicyna może wspomagać leczenie raka, jest afrodyzjakiem, a nawet można natrafić na informacje, że niszczy pasożyty w układzie trawiennym.

Co zrobić, kiedy sos tabasco albo maść rozgrzewająca dostaną się do oka?

Niewiele możemy. Kapsaicyna rozpuszcza się w alkoholach i tłuszczach - stąd najprostszy sposób, żeby nie paliło w ustach to mozarella i wódka (pominąwszy, że piecze zawsze dwa razy). Natomiast po kontakcie ze skórą nie wyczyniamy cudów, tylko podobnie jak w przypadku oparzeń - woda (tylko z mydłem). Spłukać i... wytrzymać. Trudno, receptory są już pobudzone. Nie kombinujcie z alkoholem, masłem, nacieraniem się żółtym serem i tym podobnymi.


Na koniec pozdrowienia dla pewnego mojego kolegi, który wpadł na genialny pomysł... natarcia maścią rozgrzewającą okolic intymnych :)

wtorek, 5 listopada 2013

Pokory! Cz. 2

A teraz będzie o tym, jakim to niepokornym jestem studentem.

Dzwoni do mnie dziekanat i wywiązuje się rozmowa:

- Max! Dlaczego jeszcze nie oddałeś rentgenu do punktu medycznego?
- Jakiego rentgenu?
- Klatki piersiowej.
- Bo nie chcę!
- Masz go oddać i koniec kwestii. Inaczej będziesz miał problemy, już się prorektor pytał, gdzie jest.
- Ile razy mam wam powtarzać? Nie mam gruźlicy, ani raka. Jeszcze nie mam raka, bo mi na pewno wywołacie proces rozrostowy! Nie słyszeliście o próbie tuberkulinowej?

Zrobiłem sobie zdjęcie, żeby mieć święty spokój, bo moje logiczne argumenty nie docierały do pani sekretarki, a kiedy spotkałem prorektora, ten się tylko ze mną przywitał z uśmiechem na twarzy i jakoś go kompletnie nie obchodziło, co się z moimi papierami dzieje.

Czuję się jakiś osłabiony ostatnio... może to jednak guz w płucach?

czwartek, 31 października 2013

Pokory! Cz. 1

A będzie o tym, jakim to jestem aroganckim i niepokornym człowiekiem. Nawet kiedyś ktoś mi w komentarzu wytknął, niech ma i się cieszy, że racja po jego/jej stronie.

Wpierw zacznijmy od pracy. Kiedy składałem CV do szpitala pod "języki" wpisałem: angielski - biegle w mowie i piśmie, rosyjski - podstawy mowy i pisma, migowy - podstawy.

Było sobie euro...

Do szpitala przychodziło od groma pacjentów, którzy jakimś dziwnym trafem nie mówili po polsku. Nikt z rejestracji nie mówił po ichniemu i czasem lekarze kaleczyli angielski tak, że pacjenci chcieli, żebym stał obok i tłumaczył, bo nie szło zrozumieć, co im tak naprawdę jest i czy ujrzą ostatni mecz (pal licho ojczyznę!). Nawet migowy mi się raz przydał, więc nie będę wspominał, że i rosyjskiego użyłem kilka razy, chociaż nie używałem pięć lat.

Przebudziłem się gdzieś w połowie tego całego bałaganu i pluję sobie w brodę, że nie wcześniej. Personelu pomocniczego jak na lekarstwo, nikt słowa w żadnym innym języku, niż nasza piękna, ojczysta mowa nie potrafił. Młodzi lekarze dawali radę, starym już trzeba było tłumaczyć, a Max usłyszał, że szpital za obstawę stadionu dostał potężne pieniądze, z których większość miała iść na premie dla pracowników. Tylko dla jakich pracowników? Na pewno nie dla pielęgniarek, ratowników, sanitariuszy i nie wszystkim lekarzom się należało najwyraźniej. Wilczą część zebrała administracja szpitala, która gówno robiła w zakresie obstawy medycznej. W każdym razie pieniądze są, trzeba by otworzyć dzioba, może kąsek matki spadnie.

- Dzień dobry, pani oddziałowo.
- Cześć, Max, co się stało?
- A z takim pytaniem. Słyszałem, że personel może liczyć na premie z racji tego, że obstawiamy szpital.
- No, może.
- A mógłbym liczyć na jakiś dodatek z racji tego, że wiecznie jestem ciągany od gabinetu do gabinetu i robię nie swoją pracę, czyli tłumaczę z angielskiego na nasz? Pięć procent? Pięćdziesiąt złotych? Pięć złotych?
- Nie, nie możesz liczyć na żadną premię.
- To po co wpisywałem w CV, że znam języki?
- Nie wiem.
- Dziękuję, w takim razie będę odmawiał wszelkich tłumaczeń, chyba, że pacjent zapyta mnie, gdzie idziemy.
- No to odmawiaj.

Kilka godzin później:
- Max, przetłumaczysz coś?
- Z jakiego języka? Godzina z angielskiego pięćdziesiąt złotych, rosyjskiego osiemdziesiąt, migowego sto pięćdziesiąt.
- Jaja sobie robisz!
- Oddziałowa kazała mi odmawiać, ale jak mi tyle zapłacicie, rzucam robotę w diabły i na godzinę jestem wasz. Możecie się złożyć.

Przez miesiąc musiałem wysłuchiwać, jaki to ze mnie cham i arogant. Sorry Winetou, niech szpital zatrudni tłumacza, bo ja nie jestem od chodzenia i mówienia po angielsku. Nikt mi za to nie płaci, bo jak widać wiedza ta była gówno (dosłownie) warta.

CDN...

poniedziałek, 28 października 2013

V.I.P.



SOR, na salę wjechał bej z raną głowy.

Pacjentowi trzeba było zmierzyć parametry. Pacjent typu "pancernik", więc wiązało się to ze zdjęciem dużej ilości garderoby z delikwenta. Człowiek ze mnie uczynny, więc chciałem mu pomóc, żeby szybciej było. Wtem klient się ożywił, zaczął machać kończynami i rzucił w moją stronę:
- Wypierdalaj, sam se zdejmę! Kutasie jebany...
Spełniłem prośbę, poczekałem, zdjął kurtkę, koszulę, bluzę (na sobie zostawił jeszcze jedną bluzę i koszulkę), rzucił na podłogę, wyrażając kolejną prośbę:
- Tylko mi tego nie zajebać.
Uśmiechnąłem się pod nosem, wtem na salę wszedł ratownik:

- Jak pan sobie tę głowę tak rozbił?
- No jak, kurwa? Jebnąłem łbem i chuj.
Był to pacjent, którego jakiś czas temu szyto na oddziale, więc ratownik kontynuuje:
- I co, nie zrosła się panu ta rana?
- No nie.
- Czachę dalej widać?
- No widać.
- Ale co, nie przewiewa pana, czachy nie mrozi?
- Nie mrozi - krzyknął, uderzając się w okolice potylicy i zalewając krwią. - Zobacz! Nie mrozi bo twarda jest. Nic mi się nie dzieje. - Łyp na rękę całą w krwi. - No dopiero teraz krew poszła.
- Dobra, zajmijcie się panem, załóżcie mu wkłucia w ilości jakiej sobie tylko życzycie.
Nagle pacjent:
- Ile tych wkłuć będziecie mi robić?
- Panie, do operacji pana przygotowujemy to ze cztery pan musi mieć przynajmniej. Takie procedury.
Skończyło się na jednym i jednej przebitej żyle.

czwartek, 24 października 2013

(Nie)typowa diagnoza medyczna?

Siedzę i rozmawiam z bratem przez gg. W pewnym momencie mówię, że idę, bo ten program psuje mi komputer.

- Jak Ci się psuje komp od włączonego gg?
- Nie wiem. Psuje się flash.
- Dziwne toto. Nie możesz jakiejś diagnozy postawić?
- Mogę. Coś się spierdoliło...
Standardowa diagnoza w każdej sytuacji :)

środa, 9 października 2013

Farm... co?!

Szybko, póki materiały są! :D Znów nieoceniona przyjaciółka M.:

"W ogóle pani neurolog mnie też zabiła swoją wiedzą. Powiedziałam jej, że mam nietolerancje na paracetamol i że apapu nie przyjmuję. Raczę się ibuprofenem, a ona wielce zdziwiona z przekonaniem, że w ibuprofenie jest paracetamol."

Ibupracetamol - nowy związek.
Zatwierdzony właśnie przez jednoosobową Magiczną Izbę Leków Fantastycznych (w skrócie MILF), pod przewodnictwem niżej podpisanego.

Wymogi

Moja przyjaciółka uraczyła mnie taką rozmową, prowadzoną z pewnym naszym wspólnym znajomym:

- Ejj mam pytanko.
- Taa? 
- Na przykład jak robisz 3 odprowadzeniowe EKG i stwierdzasz, że chcesz zrobić 12ście odprowadzeń, musisz te cztery elektrody przełożyć (przekleić) na łapy i nogi?
- Ha ha ha, nie no co ty!
- Bo na SOR zawsze EKG kończynowe robiłem i się zastanawiałem później czy miałem to przeklejać... Zostawiłem jak było i mi jakieś w chuj dziwne EKG wyszło... 
- Dziwne? To znaczy jakie?
- Wyszło mi w III uniesione ST i w aVF chyba też uniesione ST...
- J., brak mi słów... Naprawdę... 
- Dlaczego? Wieem, zrobiłem tak jak myślałem, na skróty szybko i dobrze... Ale teraz zawsze będę dawać w karecie na łapy i na nogi 3 odprowadzeniowe. Ejj, M. jest na medycynie?
- No tak, a co?
- A nie wiesz ile płaci, jakie wymagania są? Bo może ja bym też poszedł na lekarza?

Wymagania są proste, J. Trzeba umieć myśleć.

niedziela, 6 października 2013

Wycieczka (C.D.)

O zaproszeniu kolegi na wycieczkę pisałem jeszcze w sierpniu. Czas dokończyć historię.

K. mówi nam, jak wyglądało zabezpieczenie medyczne:
"Wiecie jak to było? Chodzi sobie jakiś idiota z szarfą, że on jest z medyków, dumny jak paw i wkurwia ludzi. I tak nie wkurwia tak mocno jak porządkowi. W każdym razie bolała mnie noga (K. jest po urazie i przez to ma niewłaściwą postawę - dziwiłem się, że to nogi odmówiły posłuszeństwa, a nie kręgosłup - przyp. Max), więc idę do tego idioty i mówię, mu o tym, a on mi daje paracetamol. No dobra, w porządku, ale on ten paracetamol dawał każdemu!

Szła z nami znajoma zaczęła się źle czuć. Brzuch ją bolał, kręciło jej się w głowie i takie tam. Idziemy z nią do tych medyków, a on daje jej paracetamol. I dalej ma iść. Dziewczynę odwieźli do szpitala z podejrzeniem udaru.

Inny gość też chciał coś od medyków, bo źle się czuł. Blady jak ściana, ledwie żył. Dostał paracetamol, a potem karetka musiała go odwieźć w ciężkim stanie do szpitala, bo ten idiota nie jadł nic przez trzy dni. Pił tylko energole, bo zobaczył reklamę, że wraca siła. To jak wraca siła, to na chuj mi jeść? Jest power, jest energia!

Chłopaki... Jedźcie następnym razem, proszę was. Nie chodzi o to, żebyście mi towarzyszyli, tylko ci ludzie was potrzebują. "

Czy będziemy?

Mooooże ;)

piątek, 27 września 2013

... z grzybnią

Jest jesień, sezon na grzyby, dzięki czemu sporo jest również zatruć. Ostatnią, mocno nagłośnioną w mediach, ofiarą było kolejne dziecko. Tym razem muchomorem sromotnikowym zatruła się 4-letnia dziewczynka, u której wykonano przeszczep wątroby. Operacja była trudna, ponieważ wątroba pochodziła od dorosłego dawcy, co wiązało się z jej ''plastyką'' (tj. dopasowaniem wielkości narządu do małego pacjenta) przed wykonaniem przeszczepu.

Muchomor sromotnikowy – zawiera toksyny uszkadzające wątrobę (amanityny i falloidyny). W stu gramach grzyba zawartość toksyn może sięgnąć 20mg. Aby uświadomić sobie jak to dużo, warto wiedzieć, że dla dorosłego, zdrowego mężczyzny o wadze ok. 70kg dawka śmiertelna wynosi 7.5mg. Łatwo więc obliczyć, że śmiertelną porcją dla osoby dorosłej może być już około 30 gramów grzyba, nie wspominając o dzieciach, dla których śmiertelna dawka jest dużo mniejsza.
Amanityny i falloidyny powodują krwotoczną martwicę wątroby, przy czym odporne są na enzymy trawienne. Zatrucie muchomorem sromotnikowym przebiega dwuetapowo:
  • I etap (objawy gastryczne – nieżyt żołądkowo-jelitowy) - są to pierwsze 2-3 dni zatrucia, gdzie głównymi objawami są: ból brzucha, wymioty, biegunka, zawroty i bóle głowy, przyspieszenie tętna, trudności w oddychaniu. Na niekorzyść poszkodowanego działa fakt, że pierwsze objawy występują po ok 8-12h od spożycia.
  • II etap to objawy uszkodzenia wątroby (prowadzące do śmierci):
      - Żółtaczka.
      - Encefalopatia wątrobowa.
      - Skaza krwotoczna.

Pierwsza pomoc i pomoc szpitalna:
  • Płukanie żołądka - można wykonywać do 3 dni od spożycia. Zatrucie muchomorem sromotnikowym jest przypadkiem wyjątkowym, gdyż przy innych toksynach płukanie wykonuje się maksymalnie do 1h od spożycia toksyny.
  • Leczenie objawowe.
  • Podanie dużych dawek penicyliny krystalicznej jako odtrutki.
  • Hemodializy.
  • Przeszczep wątroby.

Należy pamiętać, aby zbierać tylko grzyby, do których mamy pewność, że nie są trujące bądź niejadalne. Nie zbieramy też małych, nierozwiniętych owocników, które nie mają jeszcze widocznych cech szczególnych. Każdy rodzic powinien wykazać się również zdrowym rozsądkiem i nie podawać do spożycia grzybów dzieciom w wieku poniżej dziesięciu lat.
Ciekawostka od Maxa: Grzyby smakują bardzo dobrze, ale nasze enzymy mają duży problem z ich trawieniem.

niedziela, 22 września 2013

Obowiązek

Dzisiaj trochę o prawie.

Do napisania tego artykułu skłoniła mnie historia, którą opowiedziała mi koleżanka. Otóż dla kadry szkoły, w której uczy, odbyło się szkolenie z pierwszej pomocy. Dzielny pan instruktor, z wyobraźnią jeszcze większą niż jego odwaga, stwierdził, że przed udzieleniem pierwszej pomocy (uczniowi na terenie szkoły) należy zadzwonić do rodzica, bądź prawnego opiekuna, poszkodowanego ucznia w celu uzyskania pozwolenia na udzielenie pierwszej pomocy. Postawa taka nie stoi w zgodzie z ogólnie przyjętymi normami moralnymi. Jeżeli dla kogoś moralność to za mało - warto wiedzieć, że nie stoi to w zgodzie z literą prawa. Miejmy też na uwadze, że każda minuta zwłoki może stanowić o pogorszeniu stanu poszkodowanego.

Jesteśmy zobligowani do udzielania pierwszej pomocy, pod warunkiem, że jej udzielenie nie spowoduje zagrożenia dla naszego zdrowia i życia. Dba o to art. 162 Kodeksu Karnego, wg. którego osobę uchylającą się od obowiązku udzielenia pierwszej pomocy sąd może pozbawić wolności do lat trzech.

Art. 4 Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, na każdego świadka zagrożenia życia i/lub zdrowia, nakłada obowiązek wezwania służb ratunkowych.

Art. 5.1 Ustawy o PRM, stanowi o ochronie prawnej, przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych, dla każdego  udzielającego pomocy.

Art. 5.2 Określa, iż w celu skutecznego ratowania człowieka możemy poświęcić dobra materialne i osobiste inne niż życie i zdrowie innych ludzi w zakresie niezbędnym do skutecznego ratowania życia lub zdrowia osoby znajdującej się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego.

Art. 6.1 Mówi, że osobie (ratownikowi), który z tytułu udzielania pierwszej pomocy osobie poszkodowanej poniosła szkodę materialną przysługuje prawo do roszczenia o naprawie tej szkody od Skarbu Państwa, reprezentowanego przez wojewodę właściwego ze względu na miejsce powstania szkody.
Prawo nie tylko nakazuje, ale jak widać chroni nas, obywateli, również przed szkodami (np. materialnymi) poniesionymi z tytułu niesienia pomocy poszkodowanemu. Pamiętajmy, że dla osoby poszkodowanej w stanie zagrożenia życia to właśnie ta pierwsza pomoc, przed przyjazdem fachowców, bardzo często stanowi o być albo nie być. Nie miejmy też złudzeń, że nas to nie dotyczy - nigdy nie wiesz kto i kiedy będzie potrzebował pomocy. Może to będziesz Ty, Twoje dziecko/rodzic, nawet jeżeli będzie to osoba dla Ciebie anonimowa, nie wahaj się - możesz uratować czyjeś życie.

środa, 21 sierpnia 2013

Wyższa konieczność

Kolega proponował mi kilkudniową wycieczkę z ziemi spaczonej do Ziemi Świętej, a konkretniej do Ciemnogrodu z Jasną Górą. Nie zgodziłem się, bo wolałem raczej inne rozrywki. W każdym razie opis tego, co robiły służby medyczne na owej wycieczce skwitował następująco:

- Chłopaki, jedźcie za rok. Już nawet nie chodzi o towarzystwo, tylko ci biedni ludzie was potrzebują!

CDN

piątek, 2 sierpnia 2013

Grill

Oparzenia. Dzielimy je na trzy stopnie w zależności od głębokości.

- I stopień - poparzenie naskórka

- II stopień - poparzenie skóry właściwej

- III stopień - poparzenie tkanek podskórnych

Czasami klasyfikacje obejmują także konkretną głębokość oparzenia, np. miesięń, kość, część skóry właściwej, lub pełną jej grubość.

Jak postępujemy z oparzeniami?

Po pierwsze stosujemy zasadę piętnastek, to jest: "Spłukać wodą o temperaturze 15 stopni Celsjusza spadającą z wysokości 15 centymetrów, przez 15 minut." Z rany niczego nie wyciągamy, jeśli ubranie przykleiło się do ciała. Nie przekłuwamy pęcherzy, nie smarujemy, nie daj bóg, żadnymi maśćmi, ani innymi specyfikami typu masło.

Co robimy na oddziale ratunkowym? Przede wszystkim przetaczamy płyny. Czasem nawet lekarzowi ciężko jest uwierzyć, jak wiele tych płynów trzeba podać. Zgodnie z regułą Parklanda w ciągu pierwszych 24h należy podać:

4ml x M.C.[kg] x %oparzeń

Gdzie:
 M.C. - masa ciała wyrażona w kilogramach
%oparzeń - przybliżony procent oparzenia ciała zgodnie z regułą pięści lub dziewiątek

Z czego połowę przez pierwsze 8h.


Na koniec historia z grilla:
Dwóch mężczyzn kładzie papę na dachu. Nie mają łapki, więc do przytrzymywania papy wykorzystują nóż kuchenny. Nagle jeden z nich mówi do drugiego:
- Smażysz mi palce.
- Coooo? - pyta tamten z uśmiechem.
- Smażysz mnie, kurwa!

I tym miłym akcentem dziękuję za uwagę (i cierpliwość, bo od ostatniego wpisu ponad miesiąc minął).

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Do woli

Po zacewnikowaniu, pacjentom często się wydaje, że muszą iść do toalety i natychmiast z niej skorzystać. Z tego wychodzą czasami ciekawe dialogi.

Pacjent pijany, uciążliwy, chce uciekać.
- Proszę pani, muszę iść do kibla, niech mnie pani puści.
- Nie mogę, ma pan uszkodzony kregosłup, musi pan leżeć.
- To się wam zsikam w łóżko!
- A lej pan.

Inny:
- Lać mi się chce!
- Przecież już pan lejesz.

czwartek, 13 czerwca 2013

Hipokryzja

W sumie dziwnie się czuję po napisaniu ostatniego posta. Przestrzegałem młodych ratowników, żeby zawsze znali zakres swoich obowiązków. Zachowałem się jak hipokryta, bowiem ja złamałem chyba wszystkie możliwe protokoły szpitalne, robiąc rzeczy, które może robić na przykład tylko lekarz i nie mając jeszcze żadnych uprawnień. Pomijam tylko informowanie o stanie zdrowia pacjenta, chociaż wydaje mi się, że byłem jednym z tych niewielu, którzy faktycznie z pacjentami rozmawiali i starali się zapewnić komfort psychiczny. Nie zapomnę chłopaka w moim wieku, który płakał, martwiąc się, co z jego dziewczyną, ponieważ został obity tak mocno, że stracił przytomność na kilka chwil. Jak tu takiego kogoś nie pocieszyć? Jak z nim nie porozmawiać? Najmocniej zaniedbywali ten obowiązek lekarze.

Mało tego, wiem, że gdybym stanął w sytuacji, iż dysponując specjalistycznym sprzętem, miałbym kogoś ratować choćby na środku ulicy, nie współpracując z PRM, użyłbym go. Użyłbym z całą świadomością tego, że gdyby się nie powiodło (a statystyki są bezwzględne), byłbym ciągany po sądach przez wiele lat. Dajcie mi laryngoskop i rurkę - zaintubuję. Dajcie mi defibrylator-kardiomonitor - będę monitorował i defibrylował zgodnie ze swoją wiedzą, choć mi NIE WOLNO, jeśli nie współpracuję z PRM, ani nie robię tego akurat w żadnym ZOZ na zlecenie lekarza.

Prawda jest taka, że nie wiadomo mi w sumie, co mógłbym powiedzieć przyszłym ratownikom. Ratujcie! Tylko tyle, chyba. Róbcie to, co uważacie za słuszne i to, na czym się znacie. Najgorsze, to nie pomóc w ogóle, a - niestety - znam przypadek ratownika, który uciekł, gdy jakiemuś człowiekowi na ulicy zrobiło się niedobrze. Takiej osobie należy odebrać dyplom, licencję, w indeksie postawić wielkiego penisa na pierwszej stronie i zabronić zbliżania się do jakiegokolwiek stanowiska w szpitalu czy karetce.

Bo najważniejsze to mieć czyste sumienie. A czy ono wam pozwoli nadstawiać karku...

wtorek, 11 czerwca 2013

Chory, chorszy?

Ostatnio pisałem o niepotrzebnej śmierci (w znaczeniu socjalnym) pewnej młodej pacjentki. Dzisiaj napiszę trochę o tym, jak wygląda chory system służby zdrowia w Polsce na swoim przykładzie.

W liceum jeszcze, jadąc samochodem do szkoły, zaraz u wyjazdu na drogę lokalną złapaliśmy gumę. Akurat prowadziła moja mama, ponieważ musiała zaraz potem jechać do pracy, więc wspaniałomyślnie zostawiłem jej auto (zaiste wspaniałomyślnie - auto nie było moje). Znaczy chciałem zostawić. Na kapciu się daleko nie ujedzie, więc dzielny Max stwierdził, że zmieni koło, co to za filozofia, skoro zapas jest, klucz jest, lewarek jest.

No czegoś jednak zabrakło. Kontroli. Samochód bowiem podczas odkręcania śrub zjechał z lewarka i cudem tylko nie na moją dłoń. Ucierpiał jedynie mały palec u lewej ręki. Na szczęście refleks mam koci, bo otworzyłem go jedynie tak, że można było zajrzeć do środka i nic wielkiego się nie stało. Chlapnąłem krwią na szybę, powstrzymałem odruch włożenia palca do ust i pognałem do domu. Nie bolało nic, bo aminy katecholowe skutecznie zabiły ból (i dzwonek do mieszkania, który roztrzaskałem w drobny mak próbując obudzić brata).

Przeczyściłem ranę, jak mnie uczono na PO i poleciałem do szpitala. Jako że nie byłem w stanie agonalnym, musiałem poczekać na chirurga. Założono mi dwa szwy, przedtem znieczulono i podejrzewam, że samo szycie byłoby mniej bolesne niż znieczulenie, a na koniec zapytano o szczepienie. Miałem na wszystko papiery, więc obyło się bez. Z przykazem, żeby wrócić za trzy dni na zmianę opatrunku, a potem za tydzień na zdjęcie szwów, poszedłem do domu.

Okej, niech będzie.

Zmiana opatrunku odbyła się bez problemu. Wchodzę, zmieniają, wychodzę, do widzenia. Jaja się zaczęły, kiedy doszło do zdjęcia szwów.

- Skierowanie jest?
- Jakie skierowanie?
- Od rodzinnego.
- Oszalała pani? Mam dwa szwy, toć to pół minuty roboty jest. Mam iść do rodzinnego?
- Bez skierowania nie przyjmiemy.

Paranoia. Byłem trochę za stary, żeby iść do pediatry, który ma w zakresie wiedzy także kapkę chirurgii i może dziecku zdjąć szwy, a rodzinny już nie. Jako że nie chciało mi się łazić po mieście w tę i spowrotem, usiadłem w domu z nożem chirurgicznym i zakupionym wcześniej środkiem dezynfekcyjnym i sam zdjąłem oba szwy.

Czemu wcześniej psioczyłem na pacjentów, którzy bezsensownie męczą lekarzy, a teraz sam psioczę na lekarzy? Ano temu, że zdjąć szwy sobie może każdy. Wziąłem przykład z ojca, który szwy ściągał sobie z czoła - kombinerkami. O ile mnie pamięć nie myli są zajęcia z chirurgii i zakładanie oraz zdejmowanie prostych szwów to jest podstawa wiedzy chirurgicznej. Tymczasem okazuje się, że trzeba iść do rodzinnego, który wystawi papier dla chirurga, a ten szwy łaskawie zdejmie. Mogłaby to zrobić pielęgniarka, ale w szpitalu ograniczają ją mocno lekarze. Mógłby to zrobić nawet przeszkolony sanitariusz i każdy w sumie ratownik, bo takie zajęcia na ratmedzie też są.

Niestety, lekarze sami sobie dokładają roboty, zamiast pójść po rozum do głowy i zsiąść z jakichś przywilejów. Ustawa o ZOZ sprawia, że ratownik w szpitalu nie istnieje i może podjąć jedynie podstawowe czynności ratunkowe. W karetce - ooooo, tutaj to ma władzę. W szpitalu - żadnej. Nad losem pacjenta oczywiście ma władzę.

Rada dla młodych - zawsze (ZAWSZE!), kiedy rozpoczynacie pracę w szpitalu, dokładnie wypytajcie o zakres swoich obowiązków. Proście wręcz kadry o wręczenie papieru z zakresem obowiązków. Nie tylko po to, żeby nie dawać się wykorzystywać, ale także po to, żeby chronić własną D. Bo w konflikt z izbami lekarskimi, pacjentami, personelem i prawem jest popaść bardzo łatwo.

Stąd ta znieczulica. I stąd też nikt nie pomoże cierpiącej osobie, jeśli nie jest to w zakresie jego obowiązków. Przykładów pozwów, kiedy się nie udało (bo nie mogło, chociaż ktoś robił co tylko było w jego mocy i w zakresie wiedzy) jest multum, nie warto ich wymieniać.

Szkoda, że w bliższej perspektywie nie zmieni się póki co nic.

piątek, 7 czerwca 2013

Niepotrzebna śmierć

Krótka historia opowiedziana przez koleżankę:

Pewnego razu na SOR przyszła dziewczyna ze straszliwą, śmiertelną chorobą. Personel stwierdził, że nie widzieli podobnej masakry od czasu eksplozji, która wydarzyła się w tamtym mieście jakiś czas temu. Dyżur tego dnia był wyjątkowo spokojny i nic nie zapowiadało, że skończy się w tak tragiczny sposób.

Młoda pielęgniarka przechadzała się akurat po korytarzu, kiedy jej oczom ukazał się makabryczny widok pacjentki w opłakanym stanie, umierającej w samotności na korytarzu szpitala. Co najgorsze, na oddziale nie było w tej chwili zadnego chirurga, a wszyscy pozostali lekarze zajęci byli piciem herbatki z personelem administracyjnym i flirtem z pielęgniarkami. Nikt nie chciał pomóc biednej istocie, kiedy wydawała z siebie ostatnie tchnienia.

A przecież jeszcze przed chwilą po całym korytarzu, niczym potępieńcze krzyki, rozbrzmiewał jej głos, wołający o pomoc. "Lekarza! Pielęgniarki! Salową! Kogokolwiek, błagam, litości, pomóżcie!". Czemuż to nikt nie zainteresował się tak ciężko chorą osobą? Dlaczego lekarza nie było na miejscu? Czemu nie ściągnięto chirurga - jeśli nie z jego żony, to choćby tylko z łóżka? Czy ta śmierć musiała w ogóle mieć miejsce?

Ano, niestety, musiała.

Prawda jest taka, że NFZ przeznacza bardzo mało pieniędzy na personel dodatkowy i choćby zwykły ratownik medyczny, czy salowy rozwiązałby sprawę. Gdyby oczywiście nie ograniczała ich ustawa o ZOZ i gdyby nie sprzęt, a takiego akurat na oddziale, jak i w całym szpitalu, niestety, nie było...

Ten złamany tips. Ten jeden, złamany sztuczny paznokieć sprawił, że panna X umarła w oczach swoich wszystkich przyjaciółek. A wszystko wina systemu, który daje za mało pieniędzy i nie kupuje odpowiedniego sprzętu na SOR i nie przeznacza więcej na jakieś, jedno choćby, dodatkowe miejsce pracy dla kogoś, któ mógłby ten paznokieć jeszcze uratować.

piątek, 31 maja 2013

Głupi Jaś, część druga

Skoro nawet czytelnicy wstawiają komentarze z historiami o głupich Jasiach, to mam też coś, co przytrafiło się na moim dyżurze.

Przyjechał do nas rugbista. Akurat walczyli zdaje się o mistrzostwo Polski z jakimś przyjezdnym zespołem. Jeden z graczy zwichnął bark, bo kiedy podskakiwał po piłkę, gracz przeciwnej drużyny "wszedł pod niego" i nasz nieszczęśnik upadł na ramię.

Trener chodzi, wrzeszczy na personel, że jego zawodnik ma być traktowany z nawyższym szacunkiem, a zawodnik leży i ma najwyraźniej trenera gdzieś. Nawet słowem nie pisnął.

Czas nastawić staw ramienny. Trzeba znieczulić, więc oczywistą i najlepszą opcją jest N2O. Maseczka na twarz, kilka minut roboty i futbolista jedzie na rentgen kontrolny. Zanim jednak pojechał, musiał otworzyć oczy, a co się stało tuż po tym?

Rozejrzał się dookoła z błogą miną. Mlasnął dwa razy i powiedział głosem Pawła Lorocha:

- No sieeemaaaa... Jaki to zajebisty szpital jest...

Potem przez dwie godziny wychwalał, że niczego nie poczuł nawet, jak mu nastawiali.


Póki co dość o głupich (i mądrych) Jasiach.

środa, 29 maja 2013

Głupi Jaś

Kolega opowiada o jednym pacjencie po zabiegu znieczulanym podtlenkiem azotu:

Idzie taki przez korytarz, od lewej do prawej i śmieje się sam do siebie. Nagle wywalił się na podłogę. Rodzice chcieli go podnieść, a on do nich z wielkim bananem na mordzie:

- Nie... Ja poleżę...

poniedziałek, 27 maja 2013

Śniadanko

Nie byłem nigdy na oddziale psychiatrycznym. Co prawda składałem papiery do pracy w domu wariatów (nota bene mój współlokator tak pieszczotliwie nazywa nasze mieszkanie razem), ale jakoś się nie udało i widziałem jedynie z daleka jakiegoś Chucka Norrisa w oknie, bacznie obserwującego okolicę z kamienną miną. Brakowało tylko dzwonów kościelnych przy każdym jego mrugnięciu.

Z cyklu historie zasłyszane.

M. opowiada o pewnym dziadku na jej oddziale. Na nodze 'dziadzio' miał malutką rankę, ale rozdrapał ją do sporych rozmiarów (około siedmiu centymetrów). Poza tym ma też ranę na czole, bo ledwie chodzi i, nieszczęśliwie upadając, uderzył się. Dziś z samego rana M. i jej koleżanka wchodzą do sali, a dziadek wydłubał całego strupa z nogi. Sporej wielkości kawał, w ogóle wyrwany ze środka.

Siedzi i ssie go, wołając:

- Proszę mi zmienić opatrunek na czole!

Musiał mu strasznie smakować ten strup, bo nie chciał go za nic oddać. Może warto byłoby go pokroić i poczęstować pozostałych pacjentów? ;)

piątek, 17 maja 2013

Znieczulica

Rozmowa kolegi podczas zajęć praktycznych w szpitalu z pewną P.

- Co to jest? - pyta P.
- Sól fizjologiczna - odpowiada B, chociaż na pojemniku stoi jak wół.
- To anestezja, tak?

Erę metody znieczulania solą fizjologiczną uważam za rozpoczętą.

poniedziałek, 13 maja 2013

Korekty

Mamy tutaj pewną koleżankę, dość mocno poprawianą, albowiem pomijając biust, na pierwszy rzut oka widać także zrobione usta, nos, brwi. Na pewno coś by się jeszcze znalazło. Rozmawiam z pewną panią doktor.

- Podobno mam zadatki na chirurga plastycznego - śmieję się. - Powiedziała mi to jedna nauczycielka, jak na ratowniku szyliśmy świńskie nogi i założyłem śródskórny ciągły.
- Plastycznym mówisz? Możesz poćwiczyć na S. - pada propozycja.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Hepatitis

Wątroba to taki śmietnik organizmu, a zbiera cięgi dosłownie za wszystko: toksyny, wysiłek, choroby, własne metabolity organizmu i tak dalej. Ma przy tym niezwykłą zdolność do regeneracji (dlatego można przeszczepić jej jeden płat, a potem obaj szczęśliwcy - dawca i biorca - będą i tak cieszyć się całym organem).

Wchodzimy do mieszkania ze współlokatorem. On, obarczony sporą ilością alkoholu (nie tylko w torbie ze sklepu), rzuca do mnie u progu:

- Wejdź do mnie raz na jakiś czas i sprawdź, czy nie żółknę.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Fasolki

Dzieci mają fantazję. No bo przecież jest od tego, żeby bawić się...

Podczas szkolenia dla gimnazjalistów:
- Drogie dzieci, co należy zrobić, jak ktoś przestanie oddychać?
- Tracheostomię! - pada natychmiast odpowiedź.

W sumie, czemu nie? ;)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Felix

Siedzę z kolegą-dentystą, delektujemy się smakiem fajki i rozmawiamy sobie:

- Jak twój dziadek miał na imię? - pyta kumpel.
- Feliks.
- Lubił orzeszki?
- Chyba tak. Na pewno lubił wpierdalać pety z popielniczki.

Mój dziadek miał Alzheimera i miażdżycę tętnic mózgowych. Nie jestem okrutny i żałuję, że go nigdy nie poznałem, ale dystans trzeba trzymać do wszystkiego, a ja innych wspomnień po nim niestety nie mam.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Profesjonał

Pewnego razu na nasz SOR przyjechał pacjent z mnogimi obrażeniami, podejrzeniem krwawienia wewnątrzczaszkowego, podejrzeniem - jak to ładnie lekarz ujął - urazu kompresyjnego (czyli wywołanego wysokim ciśnieniem), poparzeniami okolicy szyi, ust i twarzy. W stanie ciężkim, we wstrząsie, nieprzytomny, zaintubowany.

- Co się wydarzyło? - pada pytanie w trakcie przyjęcia.
- Pan jest specem od bojlerów i miał sprawdzić, czy się nie dzieje coś niedobrego i czy wybuchem nie grozi. A jak się niby to sprawdza? Stajesz przy pracującym na pełną moc bojlerze i patrzysz, czy nie eksploduje.

Muszę podrzucić MON propozycję dla saperów odnośnie pól minowych. Jak sprawdzić? A wypuści się jakiegoś sapera, niech pochodzi trochę w tę i z powrotem i sprawdzi, czy nie ma min.

środa, 27 marca 2013

Notka dla pewnej pani...

...którą poznałem w samolocie i podczas tej podróży bardzo wiele się dowiedziałem o jej chorobie.

Pani Marysiu, chociaż pani tego nie przeczyta, cieszę się, że mogłem pomóc chociaż tą krótką rozmową. Niech pani się nie załamuje, bo z każdą, nawet najstraszniejszą chorobą można żyć.

poniedziałek, 18 marca 2013

Klasztor Szaolin

W ludzkim ciele jest według różnych klasyfikacji od trzystu do pięciuset mięśni. Jeden z lekarzy na zajęciach omawia mięsień dźwigacz jądra [m. cremaster].

- To jest mięsień wojowników ninja. Kiedy młody ninja rodził się, od małego był poddawany morderczemu treningowi całego ciała, w tym także rozwijano i ten mięsień. Po prostu, kiedy stawał naprzeciwko samuraja, jego jądra natychmiast chowały się do jamy brzusznej, żeby nie mógł zostać w nie kopnięty, przez co miał większe szanse w walce.

Ps. A co mi tam, dałem etykietę 'wiedza'. Może czytają mnie przyszli mistrzowie ninjutsu.

niedziela, 17 marca 2013

Jak ratujemy życia cz. 2

Perikardiocenteza - sławny zabieg jak widać. Polega na przecięciu osierdzia i wprowadzenia do jamy cewnika, do którego zbierać się ma nadmiar płynu (ponieważ, moi drodzy nie zawsze jest to krew, którą widać w serialach). Nie widziałem nigdy, żeby taki pacjent trafił na SOR już gotowy, po zabiegu, nawet nie chwalił się nigdy żaden lekarz z eski, że odbarczał serce. Pewnie byłaby niezła sensacja.

Sonda Sengstakena-Blakemore'a zakładana jest w przypadku krwawienia z żylaków przełyku. Te najczęściej tworzą się na skutek... cóż - picia. Podczas mojej krótkiej kariery w szpitalu już mi się zdarzyło widzieć pacjentów, którzy dosłownie chlustali krwią z ust, kiedy żylaki perforowały. Sama sonda wygląda tak.

Zgłębnikowanie żołądka to procedura mająca na celu ułatwienie dostępu do żołądka. Cewnik jest zakładany z wielu względów: kiedy trzeba karmić pacjenta, wykonać płukanie, raz podczas operacji poproszono mnie o założenie sondy, ponieważ wypierało, a ponieważ podanie dodatkowych zwiotczaczy nic nie dawało, zaszło podejrzenie, że w żołądku coś się zebrało. Nie, nic się nie zebrało. Swoją drogą zastanawia mnie teraz, kiedy piszę te słowa, w jaki sposób. Na procedurach pielęgniarskich znam się jeszcze mniej niż na ratownictwie medycznym, więc nie mam pojęcia ile można płynów podać za jednym karmieniem (bodaj około 200-300 ml), ja poiłem nieprzytomnego pacjenta herbatką :) Zwyczajowa długość przełyku u osoby dorosłej to około 23-25 cm, ale od samych siekaczy do wpustu już 40. Zgłębnik zatem wsuwamy na trochę mniej niż pół metra. Oczywiście z niższymi pacjentami ostrożnie, żeby nie podrażnić ściany żołądka (to jest nie pchamy na siłę). Jak się sprawdza, czy sonda siedzi na miejscu? Nabieramy do dużej strzykawki powietrza i dotykając brzucha, próbujemy wyczuć, czy podczas energicznego wprowadzania obecne jest 'odbicie'. Ofkoz pacjent nam raczej nie beknie. Palcami musimy wyczuć. A jak żeśmy sprawdzali, kiedy chirurg akurat grzebał w jelitach? Odciągnęliśmy i sprawdziliśmy, czy jest widoczny sok żołądkowy. Czasem próbuje się odciągać, a to ni cholery nie idzie. Czasem dzieje się tak dlatego, że nie jesteśmy w żołądku, czasem sonda przyklei się gdzieś w przełyku, czasem do ściany żołądka, czasem się zapętli. Jest wiele przyczyn, nie trzeba panikować, tylko spróbować jeszcze raz. W celu sprawdzenia, czy sonda jest na miejscu, możemy się posiłkować stetoskopem. Wtedy usłyszymy piękne bulgotanie, gdy wstrzykujemy powietrze.

To tyle na temat procedur ratunkowych w tym odcinku.

piątek, 8 marca 2013

Dla kobiet

Witamy was, drogie panie. Jak się czujecie w ten mroźny, acz wyjątkowy wieczór? Z całą pewnością promieniujecie szczęściem oraz olśniewacie urodą.
W ten wyjątkowy, dla was, dzień chcemy złożyć wam najlepsze życzenia, w tym spełnienia wszystkich marzeń.



Mamy nadzieję, że takich róż otrzymałyście tego dnia aż za dużo. Jeśli w ogóle można mówić o przesadzie w odniesieniu do kwiatów.

Szymon i Max

czwartek, 21 lutego 2013

Goździki i algi

Stacjonowałem na sali wybudzeń. W czasie gdy nie było "dostawy", a co za tym idzie pracy, postanowiłem przejść się po korytarzu na bloku, żeby popatrzeć co i gdzie aktualnie operują.
Patrzyłem sobie przez okienko na to co wyprawiają chirurdzy przy wycinaniu masywnego mięśniaka. Wtem przychodzi koleżanka Szamanka. Wywiązał się dialog:
- Zobacz, ale sobie wyhodował. Wiesz bo ja badam takie rzeczy [za pomocą magicznej maszynki - przyp. autor] i każdy rak spowodowany jest odkładającymi się metalami ciężkimi albo.. - tu jej przerwałem:
- Robakami?
- Tak. Wszystko przez to, że ludzie nie chcą sobie odrobaczania robić. Wystarczyło trzy tygodnie odrobaczania: jedzenia goździków, alg, kaszy jaglanej i po problemie.

Medycyna naturalna...

środa, 20 lutego 2013

Co to za różnica?

Serialowy cytat mówi, że dermatolog to z greki 'kiepski lekarz'. Kto by przypuszczał, że dentysta, choć jest to bodaj najstarszy medyczny zawód, też...

Rzecz dzieje się na zajęciach praktycznych w szpitalu. Lekarz omawia jak przeprowadzić lewatywę, wtem odzywa się Gwiazda Popu:

- Nie rozumiem. A nie można drugą stroną?

piątek, 15 lutego 2013

Jak ratujemy życia cz. 1

Lista czynności ratunkowych, które może wykonać ratownik medyczny samodzielnie i na zlecenie lekarza jest opisana w rozporządzeniu, ale rozporządzenia są nudne. W zamian przedstawię krótko, co ewentualnie może być wykonane jako zabieg ratujący życie (od razu się przyznam, że skłamałem o perikardiocentezie - jest przynajmniej jeszcze jeden zabieg, którym lekarz może uratować życie pacjentowi na ulicy, po prostu zapomniałem, że raz przyjechał do nas taki pacjent).

Intubacja dotchawicza. Intubacja, jak sama nazwa wskazuje, jest to umieszczenie specyficznej rurki w tchawicy. Dla ratownika jedynym wskazaniem do intubacji jest NZK, ale tych wskazań jest dużo więcej: możliwość zadławienia treścią pokarmową, poparzone drogi oddechowe, patologiczny oddech, wymagający kontroli pod respiratorem, lub workiem ambu, GCS poniżej 9, znieczulenie ogólne i tak dalej. Warto dodać, że dzięki uszczelnieniu rurki, po zaintubowaniu można prowadzić uciski klatki piersiowej i oddech jednocześnie (czego nie można robić na znacznie wygodniejszych maskach i rurkach krtaniowych, ale niektóre combitube mają już odpowiednie uszczelnienie).[HEMS używa masek krtaniowych z żelowym mankietem uszczelniającym. Podobno zapewniają na tyle dużą szczelność, że przy ich użyciu również można prowadzić uciski klatki piersiowej i oddech jednocześnie. - przyp. Szymon]

Krikotyreotomia (bardziej znana jako konikopunkcja, też krikotyroidotomia) to zabieg polegający na przecięciu więzadła pierścienno-tarczowego (nazwa od ligamentum cricothyroideum laryngis). Według podręczników wykonuje się najpierw cięcie poprzeczne poniżej Jabłka Adama, a następnie wzdłużnie, przez więzadło i umieszczamy w tchawicy rurkę. W praktyce często wykorzystywane są specjalne zestawy, tak zwany Quick-Trach (nazwa jest w tym przypadku trochę myląca) i nie martwimy się o jakieś cięcia skalpelem, tylko wbijamy pacjentowi grubą igłę. Powiedziałbym coś więcej na temat tego zabiegu, ale nie wiem czy nie czytają mnie przypadkiem jacyś idioci, którzy przypomną sobie owe ciekawostki w niewłaściwym momencie :)

Odbarczenie odmy prężnej jest to bardzo prosty zabieg, który można wykonać nawet przy użyciu zwykłej igły do strzykawki (na upartego). Polega on na wprowadzeniu cewnika/kaniuli do jamy opłucnowej, przez co uwalnia się z niej powietrze. Nie trzeba się nad nim wiele zastanawiać w tym filmie jest wszystko bardzo ładnie i obrazowo pokazane.

Drenaż jamy opłucnowej - to jest zabieg, przy którym skłamałem troszkę. Przyjechał do nas pacjent, który miał założony drenaż przez lekarza z zespołu S. Drenaż zakłada się wtedy, kiedy chcemy odbarczyć jamę opłucnową na dłuższy czas. Także wtedy, kiedy zbiera się w niej płyn, czy krew, czyli po zabiegach, w stanach zapalnych, krwawieniu do opłucnej i tym podobnych patologiach. Owy pacjent miał rozszarpane oskrzele, połamane żebra i mogłem sobie podziwiać oddech paradoksalny. Niestety, filmu pokazowego nie mam, bo nie pomyślałem, żeby pana nagrać. A szkoda, bo był miły i na pewno by pozwolił.

Cewnikowanie pęcherza - wiadomo. Jeśli pacjent jest nieprzytomny, albo nie może się poruszać, to ze względów higienicznych, ale także do kontroli diurezy.

To tak generalnie najważniejsze rurki, jakie pchamy w pacjenta.

Jest tego tyle, że należy spodziewać się jeszcze drugiego wpisu o tej tematyce.

wtorek, 29 stycznia 2013

Rurka z pianką

Dawno już nic nie napisałem. Skoro jesteśmy już przy tematach okołoodbytniczych, to ja również mam historyjkę zasłyszaną:

Przyszedł pewien pan, w wieku około 65-lat, do kliniki prosząc panią recepcjonistkę o pilną wizytę u urologa. PRecepcjonistka* widząc "niewyraźnie" siedzącego pacjenta bezzwłocznie wykonała odpowiedni telefon. Lekarz zgodził się, pacjenta przyjął.
Wychodzi pacjent, chwilę później, za nim wychodzi lekarz - uśmiechając się pod nosem.
Panie w recepcji, wyczulone na tego typu zachowania, chcąc wybadać sprawę, postanowiły lekarza zaprosić na kawę. W trakcie rozmowy okazało się, że pacjent miał problemy z prostatą, więc poprzedni lekarz przypisał mu czopki. Nie były to zwykłe czopki - zamiast rozpuścić się - miały się pienić. Niestety, niedoinformowany(?) pan poszkodowany nie zaaplikował sobie czopka tam gdzie trafić on powinien lecz, nie uwierzycie, w cewkę moczową. Jak tego dokonał nie wnikam, jednak faktem jest, że gdy czopek zaczął się pienić, jak to moja koleżanka pięknie ujęła, "zaczęło go w uj szczypać" - dosłownie i w przenośni.

 *PRecepcjonistka - nie musi się na niczym znać, ma ładnie wyglądać przed klientem.

piątek, 25 stycznia 2013

Tabletki

Historia opowiedziana przez koleżankę. Pacjent woła ją na moment do siebie, bo wstydzi się zapytać starszą pielęgniarkę:
- Przepraszam, co to są te takie mdłe tabletki, co je dostaję?

Łykał czopki przez trzy dni...

środa, 16 stycznia 2013

Alfabet

Padło pytanie o karetki, to dobrze powiedzieć coś więcej w ogóle na ten temat (Szymon dał strasznie drętwy komentarz ;)). Widać jest to problem, na który warto rzucić trochę światła.

Typów karetek jest kilka: podstawowe, specjalistyczne, transportowe i neonatologiczne (P, S, T, N).
Natomiast zespoły mamy dwa: podstawowy (P) i specjalistyczny (S).

W transportowej (oznaczenie T) siedzi jakiś człowiek, niekoniecznie ratownik medyczny (może być po jakimś kursie, albo w szkole - bywa), chociaż się firmy zabezpieczają i wsadzają w nie tychże dla świętego spokoju. Ten pojazd jest zazwyczaj pusty. Wcale sobie nie żartuję - w środku są nosze, jakieś bandaże (a nuż komuś krew z nosa pójdzie) i generalnie to tyle. Czasem i tego nie ma - zdarzyło mi się jeździć za kolegę zwykłym busem, który, jak się później okazało, przemalowali tylko na biało i dali oznaczenie (T) i szklanki na dach. Podobno w tamtej firmie większość takich było - nie wierzę. Z tego, co widziałem, mieli bardzo dużo tych standardowych i nawet z ratownikiem w środku, ale to dygresja.

W podstawowej (P) siedzi zazwyczaj dwóch ratowników (albo dwóch ratowników i kierowca, chociaż obecnie powoli odchodzi się od tego i kierowcy zostają zmuszani do robienia sobie szkoły - cóż, życie...). Przy czym przynajmniej jeden musi mieć papier na koguty. Czasem zamiast jednego ratownika jest pielęgniarka. Teoretycznie jest tu wszystko, czym ratownicy mogą się posługiwać w ramach medycznych czynności ratunkowych, ale czasem szału nie ma w tej kwestii.

W specjalistycznej (S) oprócz dwóch ratowników (zamiennie ewentualnie z pielęgniarką) siedzi jeszcze specjalista (albo rezydent trzeciego przynajmniej roku) - stąd nazwa. Te karetki są lepiej wyposażone, bo mają pompy, respiratory, leków więcej. No i lekarza mają, trochę bez sensu, według mnie, ale mają. Czemu bez sensu? Bo lekarz bez diagnostyki (RTG, tomografia, USG, badania krwi) może dokładnie tyle na ulicy, ile może ratownik - czyli wsadzić pacjenta do karetki, ewentualnie coś odbarczyć więcej (chociaż to też bzdura trochę, bo nikt przy zdrowych zmysłach perikardiocentezy na ulicy nie zrobi - nie słyszałem o takich przypadkach, a to w sumie jest to 'więcej').

Karetka neonatologiczna (N) to trochę zmodyfikowana (S), bo też siedzi tam lekarz, pielęgniarka i ratownik, ale często mają inkubator zamiast noszy, no i oczywiście sprzęt odpowiada noworodkom.

Oprócz tego po niebie latają śmigłowce i samoloty, które zawsze mają skład ze specjalistą na pokładzie.

Dawniej zespół (P) to był zespół, albo bardziej poprawniej - karetka (W) - wypadkowa, a zespół (S) karetką (R) - ratunkową, stąd popularnie mówi się jeszcze na ambulansy 'erki'.

I NIE! Lekarz z karetki nie może dać recepty, ani zwolnienia. Nawet lekarz z SOR też tego nie może i takich druków nie posiada (nie posiada też wielu innych - napiszę o tym kiedyś). Później są dziwoty i klątwy, że przyjechał lekarz (albo żeśmy przyszli na oddział ratunkowy), a on mówi, że po L4 to trzeba iść do rodzinnego, kiedy to akurat nie jego wina (i specjalność też nie jego, sorry bardzo).

piątek, 11 stycznia 2013

Symulacja?

Ostatnio się okazało, że mimo mojej wiedzy, cienki ze mnie ratownik i żaden House (na odległość - przez Skype - ratuję nader kiepsko) i w ogóle to powinienem uczyć, skoro sam nie umiem :)

Przejdźmy do rzeczy. Czasem na zajęciach mówi się o przezskórnej stymulacji serca. Co to takiego jest? Jak to działa? Po co to komu? A na co? Też się zastanawiałem. W szpitalu, jak i w karetce działa prawo serii - to jest tak, że jak przyjedzie jeden pacjent z kamieniami w nerkach, to takich pacjentów będzie na pewno pięciu i to po kolei zazwyczaj.

Tak się stało, że akurat tego dnia mieliśmy kardiologię na SOR i każdy miał migotki, trzepotki, klekoty i tym podobne.

Kładziemy młodą dziewczynę na reanimacyjne, leki nie pomogły, będziemy pastuchem traktować częstoskurcz nadkomorowy, a mnie naszło pytanie do kardiologa (tak - nasza szefowa bez kardiologa i anestezjologa kardiowersji robić nie będzie - koniec pieśni):

- Jak wygląda przezskórna stymulacja? Wiem, że to często przy blokach robione, czasem przy migotaniach przedsionków i tym podobnych, ale nigdy tego nie ćwiczyliśmy na zajęciach.

- Nie, my tego nie robimy, bo to przyklejasz pacjentowi elektrody na klatce piersiowej i to go co jakiś czas strzela bez znieczulenia. Jak już mamy coś takiego w szpitalu, to ICD zakładamy, bo on stuknie dziesięcioma dżulami, a tak będziemy go jebać setkami co parę minut. Okej, pacjentka nam śpi, uwaga, defibrylacja... Mamy prawidłowy rytm zatokowy, czekamy aż się obudzi i wraca do nas. Następny!

Także stymulacji na SOR raczej się nie ogląda. Podobno w karetce S można - nie wiem, nie jeździłem.

Obserwatorzy