Z okazji świąt, bracia ratownicy składają życzenia wszystkiego najlepszego. Przede wszystkim zdrowia, co by nie dokładać i tak już przeciążonym, biednym pracownikom służby zdrowia pracy. Szczególnie w te dni :)
A pod spodem historia świąteczna Szymona:
Historia krótka, aby nie zabierać Wam, drodzy czytelnicy, zbyt wiele czasu, który dzisiaj powinniście poświęcić rodzinom. ;)
Przed zajęciami wręczyliśmy doktorowi m. zaproszenie na wspólną, szkolną Wigilię.
Z doktorem M. omawiamy leki wykrztuśne. Do grupy tej należy m.in. gwajafenezyna.
Dr M. : Do wskazań należą długie, przewlekłe, ostre choroby dróg oddechowych.
A. : Ble! Pamiętam jak mi to mama podawała, rozpuszczone w mleku, na zapalenie gardła.
M. : Mój kolega brał to na kaca, podobno skuteczne.
Dr M. : Dopiszcie sobie do wskazań: płukanie gardła w stanach zapalnych i leczenie kaca. Życzę wam udanej Wigilii i Nowego Roku, tylko żebyście nie musieli kaca gwajafenezyną leczyć ;)
Tego też i Wam życzymy. WESOŁYCH ŚWIĄT!
Max i Szymon
poniedziałek, 24 grudnia 2012
środa, 19 grudnia 2012
Furosemid
Furosemid - lek z grupy diuretyków pętlowych. [amp. 20.]
Działa w obszarze pętli Henlego, zwiększa wydalanie wody, jonów sodu i potasu.
Działanie: Zwiększenie objętości łożyska naczyniowego, w konsekwencji zmniejszenie ciśnienia.
Wskazania:
- nadciśnienie tętnicze,
- obrzęki w przebiegu przewlekłej niewydolności krążenia,
- obrzęk płuc,
- obrzęk mózgu [choć nie jest w tym przypadku dostatecznie skuteczny, lepszy mannitol - przyp. Max],
- ostra lub przewlekła niewydolność nerek,
- zatrucia,
Działania niepożądane:
- zwiększenie ilości wydalanych jonów potasu - groźba hipokaliemii (hipopotasemii),
- hipotonia - zbyt duży spadek ciśnienia tętniczego,
- omdlenia,
- zaburzenia słuchu,
Przeciwwskazania:
- hipokaliemia (np.u pacjentów z przewlekłą biegunką/wymiotami),
- hipotonia,
- niedrożność dróg moczowych,
- zatrucia glikozydami naparstnicy,
Dawkowanie:
40mg i.v. (domięśniowo)
Schemat farmakoterapii w obrzęku płuc:
- Furosemid - 40mg i.v. [max 160-200mg]
- Morfina - w dawkach frakcjonowanych (max. do 10mg) i.v.
- Tlen - 10-15 l/min. w masce bezzwrotnej z dodatkowym rezerwuarem (jeżeli pacjent nie oddycha - 10-15 l/min. przez worek samorozprężalny z dodatkowym rezerwuarem)
- Nitrogliceryna 1-2 "psiknięć" ; 1-3 tabletki s.l.
Działa w obszarze pętli Henlego, zwiększa wydalanie wody, jonów sodu i potasu.
Działanie: Zwiększenie objętości łożyska naczyniowego, w konsekwencji zmniejszenie ciśnienia.
Wskazania:
- nadciśnienie tętnicze,
- obrzęki w przebiegu przewlekłej niewydolności krążenia,
- obrzęk płuc,
- obrzęk mózgu [choć nie jest w tym przypadku dostatecznie skuteczny, lepszy mannitol - przyp. Max],
- ostra lub przewlekła niewydolność nerek,
- zatrucia,
Działania niepożądane:
- zwiększenie ilości wydalanych jonów potasu - groźba hipokaliemii (hipopotasemii),
- hipotonia - zbyt duży spadek ciśnienia tętniczego,
- omdlenia,
- zaburzenia słuchu,
Przeciwwskazania:
- hipokaliemia (np.u pacjentów z przewlekłą biegunką/wymiotami),
- hipotonia,
- niedrożność dróg moczowych,
- zatrucia glikozydami naparstnicy,
Dawkowanie:
40mg i.v. (domięśniowo)
Schemat farmakoterapii w obrzęku płuc:
- Furosemid - 40mg i.v. [max 160-200mg]
- Morfina - w dawkach frakcjonowanych (max. do 10mg) i.v.
- Tlen - 10-15 l/min. w masce bezzwrotnej z dodatkowym rezerwuarem (jeżeli pacjent nie oddycha - 10-15 l/min. przez worek samorozprężalny z dodatkowym rezerwuarem)
- Nitrogliceryna 1-2 "psiknięć" ; 1-3 tabletki s.l.
czwartek, 6 grudnia 2012
Otwór
Doktor opowiada o łopatce:
- Patrzcie, moi drodzy, łopatka ma grzebień, dwa wyrostki, wcięcie, szyjkę, powierzchnię stawową, kąty, brzegi, doły. - Nagle wskazuje na dwa duże otwory. - Wiecie, jak się nazywają te otwory?
- Otwory łopatki górny i dolny?
- Nie... z łaciny nazywamy je Foramina Studentica.
Bo to otwory pozostawione przez studentów :)
- Patrzcie, moi drodzy, łopatka ma grzebień, dwa wyrostki, wcięcie, szyjkę, powierzchnię stawową, kąty, brzegi, doły. - Nagle wskazuje na dwa duże otwory. - Wiecie, jak się nazywają te otwory?
- Otwory łopatki górny i dolny?
- Nie... z łaciny nazywamy je Foramina Studentica.
Bo to otwory pozostawione przez studentów :)
czwartek, 29 listopada 2012
Pięć sekund
Pięć sekund, a w zasadzie trzy sekundy - tyle wystarczy, żeby poprzez odcięcie dopływu tlenu do mózgu spowodować utratę przytomności.
Jak to jest, przecież możemy wstrzymywać oddech na dłużej? Owszem, ponieważ tlen dalej jest uwięziony w erytrocytach za sprawą hemoglobiny, lecz według ERC po siedmiu minutach we krwi nie ma już śladu tlenu. Natomiast, kiedy odciąć mózg od krwi (na przykład poprzez ucisk na tętnice szyjne), utrata świadomości następuje prawie natychmiast - wierzcie mi, wiem, co mówię. Ważne jest zatem, by nie uskuteczniać jedynie ucisków klatki piersiowej podczas udzielania pierwszej pomocy i nosić przy sobie maseczkę. [Koszt zakupu maseczki to około 3zł. Cena niewielka, a korzyści niewspółmiernie wysokie. - przyp. Szymon]
Ps. Znacie ten mit o pięciu sekundach i jedzeniu? Podobno, kiedy podnieść tyłek z klopa na pięć sekund po zrzuceniu klocka, nie trzeba wycierać tyłka :)
Jak to jest, przecież możemy wstrzymywać oddech na dłużej? Owszem, ponieważ tlen dalej jest uwięziony w erytrocytach za sprawą hemoglobiny, lecz według ERC po siedmiu minutach we krwi nie ma już śladu tlenu. Natomiast, kiedy odciąć mózg od krwi (na przykład poprzez ucisk na tętnice szyjne), utrata świadomości następuje prawie natychmiast - wierzcie mi, wiem, co mówię. Ważne jest zatem, by nie uskuteczniać jedynie ucisków klatki piersiowej podczas udzielania pierwszej pomocy i nosić przy sobie maseczkę. [Koszt zakupu maseczki to około 3zł. Cena niewielka, a korzyści niewspółmiernie wysokie. - przyp. Szymon]
Ps. Znacie ten mit o pięciu sekundach i jedzeniu? Podobno, kiedy podnieść tyłek z klopa na pięć sekund po zrzuceniu klocka, nie trzeba wycierać tyłka :)
niedziela, 18 listopada 2012
Faja
Wczoraj w nocy trafiłem do szpitala jako pacjent. Zdarza mi się to niezmiernie rzadko, ale jak ktoś ledwie stoi na nogach, ślini się jak głupi, wymiotuje i wysikał się tyłkiem, to trzeba się zastanowić. Więc poszedłem.
Najpierw do jednego szpitala, ale tam mi powiedzieli, że mam iść do jakiegoś innego. Fajnie, sobie pomyślałem, ja tutaj umieram, a oni mi każą przejść kolejne kilometry (przeszedłem z półtora, myślałem, że powietrze dobrze mi zrobi). Wezwałem jednak taksówkę i pojechałem.
Na miejscu pytają mnie, co mi jest. Odpowiadam, nawet staram się wskazać, czym mogłem się zatruć. Zrobili mi EKG - 90 tętno (normalnie mam około 60, często poniżej), ale nic szczególnego tam nie widzę, nawet teraz. Pielęgniarka zakłada mi mankiet. Mierzy raz... Nie, coś nie pasuje. Mierzy drugi raz. Chyba za mało. Napompowała do 240, ale na szczęście miałem tylko 180/100.
Przychodzi chirurg, bada, ale nic mi nie było takiego, żeby mnie na zabieg zabrać, więc przyszła pani kardiolog. Przeprowadza wywiad ponownie, pyta o choroby i takie tam, ale ja zawsze zdrowy byłem. Raz tylko mnie pod kroplówkę podłączyli, jak sobie za mocno w kość dałem przed nocnym dyżurem.
Dostałem enalapril i coś na wymioty. Czekam, siedzę, kazali pół godziny. Przychodzi lekarz i mierzy ciśnienie drugi raz. 120/80. Cudownie ozdrowiony poszedłem do domu.
Co było prawdopodobną przyczyną takiego stanu?
Nikotyna. Wszelkie objawy, wraz z błyskawicznym obniżeniem ciśnienia po podaniu IACE na to wskazywały. Jak się zatrułem? E-papierosem. Niby jest to bezpieczniejsza forma papierosa, ale ten zwykły ma nad nim tę przewagę, że dużo wcześniej poczujemy, że mamy dość (głównie za sprawą zatrucia tlenkiem węgla), a ten... smakował fantastycznie. Jak guma do żucia Boomer. Nie mogłem przestać, a zważywszy na to, że wdychałem tylko parę wodną i nikotynę - łatwo było przedobrzyć.
Wszystko jest dla ludzi, tylko nie jest dla idiotów :)
Ps. Mocna herbatka nie pomogła.
Najpierw do jednego szpitala, ale tam mi powiedzieli, że mam iść do jakiegoś innego. Fajnie, sobie pomyślałem, ja tutaj umieram, a oni mi każą przejść kolejne kilometry (przeszedłem z półtora, myślałem, że powietrze dobrze mi zrobi). Wezwałem jednak taksówkę i pojechałem.
Na miejscu pytają mnie, co mi jest. Odpowiadam, nawet staram się wskazać, czym mogłem się zatruć. Zrobili mi EKG - 90 tętno (normalnie mam około 60, często poniżej), ale nic szczególnego tam nie widzę, nawet teraz. Pielęgniarka zakłada mi mankiet. Mierzy raz... Nie, coś nie pasuje. Mierzy drugi raz. Chyba za mało. Napompowała do 240, ale na szczęście miałem tylko 180/100.
Przychodzi chirurg, bada, ale nic mi nie było takiego, żeby mnie na zabieg zabrać, więc przyszła pani kardiolog. Przeprowadza wywiad ponownie, pyta o choroby i takie tam, ale ja zawsze zdrowy byłem. Raz tylko mnie pod kroplówkę podłączyli, jak sobie za mocno w kość dałem przed nocnym dyżurem.
Dostałem enalapril i coś na wymioty. Czekam, siedzę, kazali pół godziny. Przychodzi lekarz i mierzy ciśnienie drugi raz. 120/80. Cudownie ozdrowiony poszedłem do domu.
Co było prawdopodobną przyczyną takiego stanu?
Nikotyna. Wszelkie objawy, wraz z błyskawicznym obniżeniem ciśnienia po podaniu IACE na to wskazywały. Jak się zatrułem? E-papierosem. Niby jest to bezpieczniejsza forma papierosa, ale ten zwykły ma nad nim tę przewagę, że dużo wcześniej poczujemy, że mamy dość (głównie za sprawą zatrucia tlenkiem węgla), a ten... smakował fantastycznie. Jak guma do żucia Boomer. Nie mogłem przestać, a zważywszy na to, że wdychałem tylko parę wodną i nikotynę - łatwo było przedobrzyć.
Wszystko jest dla ludzi, tylko nie jest dla idiotów :)
Ps. Mocna herbatka nie pomogła.
Medycyna naturalna
Tip dla panów:
Nowość od koleżanki z grupy, która interesuje (a właściwie zajmuje) się medycyną naturalną. M. twierdzi, że PMS nie istnieje - ona go nie odczuwa i w to nie wierzy. Tak, dobrze przeczytaliście - zespół napięcia przedmiesiączkowego nie istnieje. To nie hormony buzują, powodując zmienność nastroju, to robaki.
Więc panowie, jeżeli wasza kobieta zaczyna marudzić bardziej niż zwykle i usprawiedliwia to PMS-em - nie próbujcie znosić jej humorów tylko wyślijcie na odrobaczanie. ; )
Nowość od koleżanki z grupy, która interesuje (a właściwie zajmuje) się medycyną naturalną. M. twierdzi, że PMS nie istnieje - ona go nie odczuwa i w to nie wierzy. Tak, dobrze przeczytaliście - zespół napięcia przedmiesiączkowego nie istnieje. To nie hormony buzują, powodując zmienność nastroju, to robaki.
Więc panowie, jeżeli wasza kobieta zaczyna marudzić bardziej niż zwykle i usprawiedliwia to PMS-em - nie próbujcie znosić jej humorów tylko wyślijcie na odrobaczanie. ; )
sobota, 17 listopada 2012
Zepsucie
To było podczas praktyk. Wchodzę na IT, a tam nowa pacjentka. Pytam, czemu trafiła, co jej było, jak teraz będzie leczona i staram się chociaż robić wrażenie inteligentnego.
Pacjentka w stanie krytycznym, całkowity bezmocz (docent, bezradny, zaordynował nawet eksperyment medyczny w celu wymuszenia diurezy), zatrzymanie akcji serca, śpiączka, gorączka, bolączka... Innymi słowy kobieta nie do odratowania, ale walczyć trzeba. Pytam zatem, co się stało.
- Chirurdzy ją zepsuli. Przyjechała z przełomem nadnerczowym, ci rzeźnicy położyli ją na stół, mieli wyciąć guza nadnerczy, ale jakoś tak wycięli, że została zatruta toksynami.
Zespół ostrego rozpadu guza, proszę państwa. ALTS.
Pacjentka w stanie krytycznym, całkowity bezmocz (docent, bezradny, zaordynował nawet eksperyment medyczny w celu wymuszenia diurezy), zatrzymanie akcji serca, śpiączka, gorączka, bolączka... Innymi słowy kobieta nie do odratowania, ale walczyć trzeba. Pytam zatem, co się stało.
- Chirurdzy ją zepsuli. Przyjechała z przełomem nadnerczowym, ci rzeźnicy położyli ją na stół, mieli wyciąć guza nadnerczy, ale jakoś tak wycięli, że została zatruta toksynami.
Zespół ostrego rozpadu guza, proszę państwa. ALTS.
sobota, 10 listopada 2012
Kosmita
Właśnie mi koleżanka opowiada, jak to jakaś tępa dzida od niej z grupy z kością wyczyniała cuda. S. stukała się kością ramienną w głowę, a R. (prowadzący) do niej, żeby przestała, bo trochę szacunku, to prawdziwa kość, jakiegoś człowieka, co ją oddał na te cele i tak dalej i daje przykład, że może to jej dziadek.
Ona, że jej dziadek żyje.
To pradziadek.
Ale on żyje.
To prapradziadek.
No, ale on też żyje!
R. sobie w głowie układa i pyta, jak to możliwe, a ona, że żyją w niebie. Oddając kość, rzuciła w zasadzie na stół, a R., że jej już nie da. No, ale jak to nie da? Ona tak nie umie pokazywać, jak nie trzyma kości w rękach.
Nie. Nie da i koniec. Trzymać ludzkie kości mogą obywatele Ziemi, a ona jest z jakiejś innej planety, na której zmarłych się kremuje, rozsypuje prochy dookoła, żeby dalej żyli w niebie.
I weź, tu mi powiedz, że wszyscy, którzy się dostaną na studia powinni być lekarzami... (Niektórzy "lekarze" w ogóle się na te studia nie powinni dostać. - przyp. Szymon)
Ona, że jej dziadek żyje.
To pradziadek.
Ale on żyje.
To prapradziadek.
No, ale on też żyje!
R. sobie w głowie układa i pyta, jak to możliwe, a ona, że żyją w niebie. Oddając kość, rzuciła w zasadzie na stół, a R., że jej już nie da. No, ale jak to nie da? Ona tak nie umie pokazywać, jak nie trzyma kości w rękach.
Nie. Nie da i koniec. Trzymać ludzkie kości mogą obywatele Ziemi, a ona jest z jakiejś innej planety, na której zmarłych się kremuje, rozsypuje prochy dookoła, żeby dalej żyli w niebie.
I weź, tu mi powiedz, że wszyscy, którzy się dostaną na studia powinni być lekarzami... (Niektórzy "lekarze" w ogóle się na te studia nie powinni dostać. - przyp. Szymon)
środa, 7 listopada 2012
Pewniak
Odnośnie adenozyny.
Wspomniany, doktor M. skończył opowiadać o leku:
- Co prawda lek (adenozyna) nie jest w waszym wykazie, ale fajnie jest go znać. Działanie niepożądane na przykład. Wyobraźcie sobie ratownika, który dostaje zlecenie podania adenozyny. Podaje - pacjent zaczyna odczuwać działania niepożądane: ból w klatce, duszności, uczucie gorąca, metaliczny smak w ustach. Pacjent panikuje, bo wydaje mu się, że za chwilę "zemrzeć" mu przyjdzie, ale ratownik też nie wie dlaczego pacjent tak reaguje - bo się nie douczył. Tym sposobem mamy umierającego - w wyniku paniki, na zawał - pacjenta i ratownika. No powiedzmy, że pacjenta, bo ratownik może nie umrze, ale na pewno się zesra.
Wiedzę już posiedliście, więc defekacji na oddziale bać się nie musicie. Możecie spać spokojnie.
Wspomniany, doktor M. skończył opowiadać o leku:
- Co prawda lek (adenozyna) nie jest w waszym wykazie, ale fajnie jest go znać. Działanie niepożądane na przykład. Wyobraźcie sobie ratownika, który dostaje zlecenie podania adenozyny. Podaje - pacjent zaczyna odczuwać działania niepożądane: ból w klatce, duszności, uczucie gorąca, metaliczny smak w ustach. Pacjent panikuje, bo wydaje mu się, że za chwilę "zemrzeć" mu przyjdzie, ale ratownik też nie wie dlaczego pacjent tak reaguje - bo się nie douczył. Tym sposobem mamy umierającego - w wyniku paniki, na zawał - pacjenta i ratownika. No powiedzmy, że pacjenta, bo ratownik może nie umrze, ale na pewno się zesra.
Wiedzę już posiedliście, więc defekacji na oddziale bać się nie musicie. Możecie spać spokojnie.
Adenozyna (adenosine triphosphate)
Adenozyna - lek antyarytmiczny (preparat np. Adenocor 6 mg ) - działa bardzo krótko, przez kilka sekund. Głównie stosowany w leczeniu nadkomorowych zaburzeń rytmu - częstoskurczu nadkomorowym. Adenozyna podana wolno nie zadziała, dlatego podajemy ją w szybkim bolusie.
Działania niepożądane:
- uczucie strachu
- ból w klatce piersiowej
- duszności
- uczucie gorąca
- metaliczny smak w ustach
Algorytm podawania adenozyny wygląda następująco:
6mg i.v.-> brak reakcji -> 12mg i.v. -> brak reakcji -> 12mg i.v. -> brak reakcji -> wdrażamy inne leczenie (najpewniej i najczęściej kardiowersję - przyp. Max)
Oczywiście algorytm przerywamy w momencie wyprowadzenia pacjenta z nadkomorowych zaburzeń rytmu.
Działania niepożądane:
- uczucie strachu
- ból w klatce piersiowej
- duszności
- uczucie gorąca
- metaliczny smak w ustach
Algorytm podawania adenozyny wygląda następująco:
6mg i.v.-> brak reakcji -> 12mg i.v. -> brak reakcji -> 12mg i.v. -> brak reakcji -> wdrażamy inne leczenie (najpewniej i najczęściej kardiowersję - przyp. Max)
Oczywiście algorytm przerywamy w momencie wyprowadzenia pacjenta z nadkomorowych zaburzeń rytmu.
poniedziałek, 5 listopada 2012
Promienie
Promień to rzecz straszna. I nie tylko ironicznie. Tego nie widać, nie czuć (choć zmieniają smak wody - o czym można się przekonać, pijąc wody lecznicze), a skutki są widoczne po dłuższym czasie. Czasem, kiedy już jest za późno.
Są złe także dlatego, że nie tak łatwo jest sterować maszynami, które te promienie generują. Trzeba uważać na pacjenta, nie usmażyć go, a i jeszcze ładne zdjęcie cyknąć.
Na rentgenogramie można wyróżnić pola białe i czarne. Czarne, kiedy dawka promieni nie została pochłonięta, a białe, kiedy promienie zatrzymały się na tkance. Dlatego kości, jako jaskrawy przykład, wychodzą tak dobrze widoczne - bo zatrzymują promienie. Co jeszcze je zatrzyma? Przedmiot metalowy, kontrast medyczny (zawierający zawiesinę metali), nagromadzenie gęstej tkanki, et cetera.
A na czym się nie zatrzymają?
Przyjechała do nas pacjentka po wypadku komunikacyjnym. Akurat jeszcze pracowałem w wypaśnym szpitalu ze sprzętem sprawiającym, że sam mógłbym robić zdjęcia rentgenowskie, nie posiadając większej wiedzy na ten temat. Jadę ja i jakiś student na zdjęcia, a pani w gabinecie:
- Zdejmijcie kołnierz. - Zerknąłem na nią, sprawdzając, czy aby nie uśmiecha się ironicznie, ale nie. - No zdejmijcie kołnierz.
- Jak to zdejmijcie? Pacjentka jest po wypadku samochodowym, a ja mam jej kołnierz zdjąć?
- Wyjdzie na zdjęciu.
- A że kręgosłup wyjdzie, to się pani nie martwi? Przecież to jest plastik. Nie wychodzi jakimś dziwnym trafem na tomografii, ma wyjść na rentgenie?
- A co ja powiem lekarzowi?
- Może pani zadzwonić do lekarza ode mnie i się zapytać, czy wolno zdejmować ten kołnierz.
- Nie pan tu robi zdjęcia.
- Nie pani tu jest ratownikiem. Pani chce zdjąć, ja nie pozwalam.
Zadzwoniłem do lekarza. J. powiedziała, że pacjentka jest w dobrym stanie, badała ją starannie, ale jak technik chce zdjąć kołnierz, to lepiej żeby mnie tam nie było. I nie było mnie podczas zdjęcia. Jak grzeczny chłopiec wyszedłem na korytarz, słysząc za plecami rozpinany rzep.
Innym razem do drugiego szpitala przyjechał pacjent po wypadku z uszkodzonymi oboma kolanami. Z jednego bardzo mocno leciała krew, widać było w zasadzie jamę stawową, ale zanim ortopeda się tego chwycił, od razu kazał wykonać zdjęcia obu. Więc pojechaliśmy z pacjentem tak, jak nam go ratownicy przywieźli, a zapakowany był bardzo ładnie, profesjonalnie, bo i dobry zespół go przywiózł. Co usłyszałem, po wjeździe?
- Zdejmijcie szynę.
- Przepraszam, że co? - zapytałem. Ratownik stał obok z wielkimi oczami.
- No zdejmijcie szynę, przecież to będzie na zdjęciu widać.
- Jak mamy mu szynę zdjąć? Przecież ma połamane nogi?
- No a jak będzie to zdjęcie wyglądać?
- Pani robi to zdjęcie, bo jak zdejmiemy tę szynę, to założy ją pani na nowo? - pyta ratownik.
- No a to ja tutaj jestem od zakładania szyn?
- No właśnie! - odpowiedzieliśmy chórem.
- Pani nie wchodzi w nasze kompetencje, my nie będziemy w pani, a o naszego ortopedę to się nie martwić. Mądry chłop, będzie swoje widział - wyjaśnia A.
- Nakrwawiliście mi tutaj, posprzątajcie.
Uśmiecham się porozumiewawczo do A.
- To nie nasz stół, proszę pani.
Więcej kłótni nie pamiętam.
Są złe także dlatego, że nie tak łatwo jest sterować maszynami, które te promienie generują. Trzeba uważać na pacjenta, nie usmażyć go, a i jeszcze ładne zdjęcie cyknąć.
Na rentgenogramie można wyróżnić pola białe i czarne. Czarne, kiedy dawka promieni nie została pochłonięta, a białe, kiedy promienie zatrzymały się na tkance. Dlatego kości, jako jaskrawy przykład, wychodzą tak dobrze widoczne - bo zatrzymują promienie. Co jeszcze je zatrzyma? Przedmiot metalowy, kontrast medyczny (zawierający zawiesinę metali), nagromadzenie gęstej tkanki, et cetera.
A na czym się nie zatrzymają?
Przyjechała do nas pacjentka po wypadku komunikacyjnym. Akurat jeszcze pracowałem w wypaśnym szpitalu ze sprzętem sprawiającym, że sam mógłbym robić zdjęcia rentgenowskie, nie posiadając większej wiedzy na ten temat. Jadę ja i jakiś student na zdjęcia, a pani w gabinecie:
- Zdejmijcie kołnierz. - Zerknąłem na nią, sprawdzając, czy aby nie uśmiecha się ironicznie, ale nie. - No zdejmijcie kołnierz.
- Jak to zdejmijcie? Pacjentka jest po wypadku samochodowym, a ja mam jej kołnierz zdjąć?
- Wyjdzie na zdjęciu.
- A że kręgosłup wyjdzie, to się pani nie martwi? Przecież to jest plastik. Nie wychodzi jakimś dziwnym trafem na tomografii, ma wyjść na rentgenie?
- A co ja powiem lekarzowi?
- Może pani zadzwonić do lekarza ode mnie i się zapytać, czy wolno zdejmować ten kołnierz.
- Nie pan tu robi zdjęcia.
- Nie pani tu jest ratownikiem. Pani chce zdjąć, ja nie pozwalam.
Zadzwoniłem do lekarza. J. powiedziała, że pacjentka jest w dobrym stanie, badała ją starannie, ale jak technik chce zdjąć kołnierz, to lepiej żeby mnie tam nie było. I nie było mnie podczas zdjęcia. Jak grzeczny chłopiec wyszedłem na korytarz, słysząc za plecami rozpinany rzep.
Innym razem do drugiego szpitala przyjechał pacjent po wypadku z uszkodzonymi oboma kolanami. Z jednego bardzo mocno leciała krew, widać było w zasadzie jamę stawową, ale zanim ortopeda się tego chwycił, od razu kazał wykonać zdjęcia obu. Więc pojechaliśmy z pacjentem tak, jak nam go ratownicy przywieźli, a zapakowany był bardzo ładnie, profesjonalnie, bo i dobry zespół go przywiózł. Co usłyszałem, po wjeździe?
- Zdejmijcie szynę.
- Przepraszam, że co? - zapytałem. Ratownik stał obok z wielkimi oczami.
- No zdejmijcie szynę, przecież to będzie na zdjęciu widać.
- Jak mamy mu szynę zdjąć? Przecież ma połamane nogi?
- No a jak będzie to zdjęcie wyglądać?
- Pani robi to zdjęcie, bo jak zdejmiemy tę szynę, to założy ją pani na nowo? - pyta ratownik.
- No a to ja tutaj jestem od zakładania szyn?
- No właśnie! - odpowiedzieliśmy chórem.
- Pani nie wchodzi w nasze kompetencje, my nie będziemy w pani, a o naszego ortopedę to się nie martwić. Mądry chłop, będzie swoje widział - wyjaśnia A.
- Nakrwawiliście mi tutaj, posprzątajcie.
Uśmiecham się porozumiewawczo do A.
- To nie nasz stół, proszę pani.
Więcej kłótni nie pamiętam.
środa, 31 października 2012
Worek
No i stało się, zostałem wcielony do bloggerskiej rodziny - bo do rodziny jako takiej należę już niemal od ćwierć wieku.
Nie będę się tutaj rozpisywał dlaczego akurat ratownictwo, a nie np. kosmonautyka, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Każdy z nas chce w życiu coś robić, osobiście wybrałem ratownictwo i tyle.
Dzisiaj pierwsza notka z tzw. zeszytów szkolnych, czyli co działo się na wykładach.
Zajęcia ze stanów zagrożenia życia prowadzone mamy m.in. przez doktora M. - moim zdaniem bardzo dobrego dydaktyka, ale, z tego co się orientuję, nie każdy moje zdanie popiera. Życie.
Na dobry początek trochę teorii:
Czym jest przepuklina.
Przepukliną określa się przemieszczenie struktur anatomicznych poza ich anatomiczne umieszczenie - tak w najprostszych słowach.
Mogą powstawać "naturalnie" - w miejscu o anatomicznie osłabionych strukturach, w wyniku urazów, bądź pooperacyjnie (w bliźnie po przebytej operacji). Występuje najczęściej w kanale pachwinowym (przepuklina pachwinowa), kanale udowym (przepuklina udowa), w okolicach pępka (przepukliny pępkowe, a w zasadzie okołopępkowe) oraz w bliźnie pooperacyjnej (w wyniku osłabienia powięzi, mięśni w danym miejscu).
Wyróżniamy 4 typy przepuklin:
- wolne - samoczynnie odprowadzające się do jam brzucha;
- odprowadzalne - nie odprowadza się sama, ale daje się to zrobić ręcznie (przez ucisk);
- nieodprowadzalne - nie da się ich odprowadzić ręcznie (do leczenia chirurgicznego);
- uwięźnięte - nie daje się odprowadzić, a, co gorsza, zawartość worka przepuklinowego jest skręcona przez co ulega niedokrwieniu i martwicy.
Przepuklina pachwinowa może być prosta oraz skośna - schodząca do worka mosznowego.
Objawy przepukliny:
- pojawiające się na stałe lub przejściowo guzy przepuklinowe.
Objawy przepukliny uwięźniętej:
- wstrząs;
- niedrożność jelit (wzdęcie brzucha, wymioty, zatrzymanie gazów i stolca);
- bolesność w miejscu przepukliny.
Badanie:
- guz przepukliny, twardy palpacyjnie;
- bolesny;
- nieprzesuwalny;
- zaczerwieniony;
- możliwe miejscowe ocieplenie tkanek (guz cieplejszy niż okoliczne tkanki).
Należy dodać też, że przy badaniu palpacyjnym takiego guza należy być delikatnym, żeby nie wepchnąć martwych tkanek do jamy brzucha - występuje wówczas ryzyko zagrożenia życia (rozlane zapalenie otrzewnej).
Leczenie na miejscu zdarzenia:
-działanie przeciwwstrząsowe;
-działanie przeciwbólowe;
Leczenie w szpitalu:
-leczenie operacyjne;
Historia właściwa:
Zajęcia, trwają w najlepsze, dochodzimy do przepukliny pachwinowej skośnej:
- Taka przepuklina pachwinowa skośna może wejść do worka mosznowego. No i idzie wtedy taki koleś w lato po plaży, i się cieszy: "Patrzcie jaki mam wielki wór, hehe". Ale jak sobie tak chodzi zbyt długo to już nie jest zbyt fajnie, bo wór do kostek i chodzić ciężko. - Patrząc na dziewczyny z grupy. - A gdybyśmy się do takiego worka przytulili, to nawet perystaltykę jelit usłyszymy, hehe.
Studiowanie nie musi być nudne. ; )
Nie będę się tutaj rozpisywał dlaczego akurat ratownictwo, a nie np. kosmonautyka, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Każdy z nas chce w życiu coś robić, osobiście wybrałem ratownictwo i tyle.
Dzisiaj pierwsza notka z tzw. zeszytów szkolnych, czyli co działo się na wykładach.
Zajęcia ze stanów zagrożenia życia prowadzone mamy m.in. przez doktora M. - moim zdaniem bardzo dobrego dydaktyka, ale, z tego co się orientuję, nie każdy moje zdanie popiera. Życie.
Na dobry początek trochę teorii:
Czym jest przepuklina.
Przepukliną określa się przemieszczenie struktur anatomicznych poza ich anatomiczne umieszczenie - tak w najprostszych słowach.
Mogą powstawać "naturalnie" - w miejscu o anatomicznie osłabionych strukturach, w wyniku urazów, bądź pooperacyjnie (w bliźnie po przebytej operacji). Występuje najczęściej w kanale pachwinowym (przepuklina pachwinowa), kanale udowym (przepuklina udowa), w okolicach pępka (przepukliny pępkowe, a w zasadzie okołopępkowe) oraz w bliźnie pooperacyjnej (w wyniku osłabienia powięzi, mięśni w danym miejscu).
Wyróżniamy 4 typy przepuklin:
- wolne - samoczynnie odprowadzające się do jam brzucha;
- odprowadzalne - nie odprowadza się sama, ale daje się to zrobić ręcznie (przez ucisk);
- nieodprowadzalne - nie da się ich odprowadzić ręcznie (do leczenia chirurgicznego);
- uwięźnięte - nie daje się odprowadzić, a, co gorsza, zawartość worka przepuklinowego jest skręcona przez co ulega niedokrwieniu i martwicy.
Przepuklina pachwinowa może być prosta oraz skośna - schodząca do worka mosznowego.
Objawy przepukliny:
- pojawiające się na stałe lub przejściowo guzy przepuklinowe.
Objawy przepukliny uwięźniętej:
- wstrząs;
- niedrożność jelit (wzdęcie brzucha, wymioty, zatrzymanie gazów i stolca);
- bolesność w miejscu przepukliny.
Badanie:
- guz przepukliny, twardy palpacyjnie;
- bolesny;
- nieprzesuwalny;
- zaczerwieniony;
- możliwe miejscowe ocieplenie tkanek (guz cieplejszy niż okoliczne tkanki).
Należy dodać też, że przy badaniu palpacyjnym takiego guza należy być delikatnym, żeby nie wepchnąć martwych tkanek do jamy brzucha - występuje wówczas ryzyko zagrożenia życia (rozlane zapalenie otrzewnej).
Leczenie na miejscu zdarzenia:
-działanie przeciwwstrząsowe;
-działanie przeciwbólowe;
Leczenie w szpitalu:
-leczenie operacyjne;
Historia właściwa:
Zajęcia, trwają w najlepsze, dochodzimy do przepukliny pachwinowej skośnej:
- Taka przepuklina pachwinowa skośna może wejść do worka mosznowego. No i idzie wtedy taki koleś w lato po plaży, i się cieszy: "Patrzcie jaki mam wielki wór, hehe". Ale jak sobie tak chodzi zbyt długo to już nie jest zbyt fajnie, bo wór do kostek i chodzić ciężko. - Patrząc na dziewczyny z grupy. - A gdybyśmy się do takiego worka przytulili, to nawet perystaltykę jelit usłyszymy, hehe.
Studiowanie nie musi być nudne. ; )
Rodzinka +
Do tworzenia bloga zaprosiłem mojego brata, który obecnie studiuje. Mi skończą się kiedyś opowieści ze studiów ratowniczych, a w dodatku przyda się inne spojrzenie, bo nie zawsze się zgadzamy.
Jak to bracia.
Jak to bracia.
sobota, 27 października 2012
Vertebrae cervicales
NAJPIERW COŚ DLA WSZYSTKICH
Trafiła do nas swego czasu młoda dziewczyna po wypadku. Lekarz uznał, że nic jej nie jest po obejrzeniu zdjęcia czaszki i zaopatrzeniu rany za uchem, toteż posłał ją szybko do domu. Wróciła za dwie godziny z potwornym bólem kręgosłupa, drętwieniem szyi, mrowieniem w palcach - jednym słowem typowe objawy urazu kręgosłupa. Później na zdjęciu okazało się, że krzywizna zmieniła się z przedniej na tylną...
Kręgosłup szyjny wygląda tak. Jego urazy należą do najczęstrzych wśród urazów kregosłupa. Głównie dlatego, że jest słabo chroniony przez mięśnie, a same kręgi nie są zbyt masywne.
Jeśli widzicie kogoś po wypadku komunikacyjnym, a nie jesteście ratownikami, nie macie kolegów czy koleżanek obok doświadczonych w udzielaniu pomocy, KRĘGOSŁUP WAS NIE OBCHODZI. Nie i koniec. Dla was, dla laików, ratowników przedmedycznych, kręgosłup nie jest problemem. Jeśli pacjent nie oddycha, nie martwicie się o niego, tylko wdrażacie algorytm BLS. Ludzie naoglądają się seriali medycznych i policyjnych, że ktoś tam coś powiedział o nie ruszaniu, bo kręgosłup... A człowiek? Nauczyć się, jak obracać pacjenta z takim urazem możecie na kursach pierwszej pomocy. Pokażą nawet jak to robić, kiedy jest się samemu. A co, jeśli nie wiecie tego, a znacie algorytm, albo nawet nie znacie, tylko, jak człowiek, chcecie pomóc? Obróćcie na plecy, jeśli nie oddycha. Trudno, szlag z kręgosłupem, mózg trzeba ratować.
A teraz dla profesjonalistów. Głównie przyszłych. Żeby nie było, że pouczam profesorów medycyny ratunkowej, lekarzy i pielęgniarki po specjalnościach, ani samych ratowników z dyplomami.
O samym kręgosłupie szyjnym:
Cervical Vertebrae (łac. vertebrae cervicales) jest siedmiokręgowym odcinkiem kregosłupa z krzywizną przednią (lordozą). Pierwsze dwa kręgi szyjne różnią się wyraźnie od pozostałych. Typowy kręg szyjny zbudowany jest z trzonu (body - corpus), łuku (arch - arcus) i siedmiu wyrostków: wyrostka kolczystego (spinal process - processus spinosus), dwóch wyrostków poprzecznych (transverse process - processus transversus) i czterech wyrostków stawowych: dwóch górnych i dwóch dolnych (articular process superior/inferior - processus articularis superior/inferior). Trzony są owalne, a wyrostki kolczyste rozdwojone, za wyjątkiem ostatniego i pierwszego kregu.
Atlas jest pierwszym kręgiem szyjnym. Nie posiada trzonu, w zamian za to zbudowany jest z dwóch łuków. Po stronie grzbietowej brak także wyrostka kolczystego, który jest zastąpiony przez guzek tylny. Drugim jest Axis - Obrotnik, z charakterystycznym zębem, umieszczonym pośrodkowo i z przodu, na trzonie.
Złamania zęba obrotnika należą do jednych z częstszych urazów kręgosłupa szyjnego. Jest ono charakterystyczne przy biczowym mechanizmie, jeśli głowa była skręcona lub przy zbytnim wychyleniu głowy do tyłu, ponieważ obrotnik jest ograniczony od tyłu więzadłem.
Pozostałe uszkodzenia to złamania poszczególnych trzonów, choć częściej zdarzają się przemieszczenia.
Jak ratownik postępuje w wypadkach, kiedy istnieje podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa (w ogóle, nie tylko szyjnego)? Ano przede wszystkim ma wiedzieć jak założyć poprawnie kołnierz. Swego czasu w internecie (i to wcale nie na polskich stronach) chodziło zdjęcie Rysia z Klanu z założonym kołnierzem "do góry nogami i bokiem". Tak, wiem, to tylko głupi serial, ale realia pokazują, że pacjent do szpitala czasem lubi przyjechać z kołnierzem w stylu "tył na przód", czy jak tam sobie ratownik założył. A jak zachodzi konieczność, to należy intubować z kołnierzem. Zdjąć możemy do konikopunkcji, ale sam ten zabieg... powiedzmy, że jeśli ratownik miał szansę go wykonać podczas swojego stażu, to miał sporo szczęścia. Czasem do intubacji trzeba mieć szczęście. Naprawdę.
Z pacjentem takim obchodzimy się bardzo delikatnie. Najlepiej ZAWSZE używać podbieraków, kiedy to tylko możliwe, bo w ten sposób mamy pewność, że plecy pacjenta są nieruchome podczas przenoszenia na deskę ortopedyczną. Niestety, czasem się nie da. Trudno. Szkół jest wiele, każda ma jakiś swój sposób atraumatycznego obrotu z przełożeniem na deskę. Najlepsze są te strażackie, ale zastęp to sześciu rosłych chłopów, mogą sobie wymyślać co tam tylko chcą. Niektóre podbieraki umożliwiają nam obejrzenie pleców pacjenta, kiedy się go podniesie, poza tym, w ostateczności, możemy pacjenta wieźć pędem na SOR właśnie na nich, bo przecież są dość twarde, stabilne, a na koniec jeszcze bez problemu je wyciągniemy, bez proszenia o drugie.
Pamiętajmy, że największe uszkodzenia wywołamy wtedy, kiedy kręcimy głową na boki i przesuwamy ją właśnie w płaszczyźnie czołowej. Także nie ma strachu, że pacjentowi trzeba podnieść głowę, żeby zbadać, czy potylica jest cała, ani nie trzeba na siłę wsuwać kołnierza, szurając nim po asfalcie, jeśli to uniesienie jest w granicach rozsądku. Na wysokość palców.
A co, jeśli pacjent nie chce kołnierza? Zdarza się. Trzeba mieć świadomość, że nie zakładacie go na własną odpowiedzialność, a czasem ocena, czy pacjent był w pełni świadomy tego, co mówi jest trudna. Potem mogą być nieprzyjemności. Lekarze się nie wybraniają, a co ma powiedzieć ratownik?
Następnym razem będzie o tym, jak można opierdzielić kogoś za chęć zdjęcia kołnierza i wojnę o pacjenta, bo "Tak trzeba, przecież!". A wcale nie trzeba, jak nie wolno.
Trafiła do nas swego czasu młoda dziewczyna po wypadku. Lekarz uznał, że nic jej nie jest po obejrzeniu zdjęcia czaszki i zaopatrzeniu rany za uchem, toteż posłał ją szybko do domu. Wróciła za dwie godziny z potwornym bólem kręgosłupa, drętwieniem szyi, mrowieniem w palcach - jednym słowem typowe objawy urazu kręgosłupa. Później na zdjęciu okazało się, że krzywizna zmieniła się z przedniej na tylną...
Kręgosłup szyjny wygląda tak. Jego urazy należą do najczęstrzych wśród urazów kregosłupa. Głównie dlatego, że jest słabo chroniony przez mięśnie, a same kręgi nie są zbyt masywne.
Jeśli widzicie kogoś po wypadku komunikacyjnym, a nie jesteście ratownikami, nie macie kolegów czy koleżanek obok doświadczonych w udzielaniu pomocy, KRĘGOSŁUP WAS NIE OBCHODZI. Nie i koniec. Dla was, dla laików, ratowników przedmedycznych, kręgosłup nie jest problemem. Jeśli pacjent nie oddycha, nie martwicie się o niego, tylko wdrażacie algorytm BLS. Ludzie naoglądają się seriali medycznych i policyjnych, że ktoś tam coś powiedział o nie ruszaniu, bo kręgosłup... A człowiek? Nauczyć się, jak obracać pacjenta z takim urazem możecie na kursach pierwszej pomocy. Pokażą nawet jak to robić, kiedy jest się samemu. A co, jeśli nie wiecie tego, a znacie algorytm, albo nawet nie znacie, tylko, jak człowiek, chcecie pomóc? Obróćcie na plecy, jeśli nie oddycha. Trudno, szlag z kręgosłupem, mózg trzeba ratować.
A teraz dla profesjonalistów. Głównie przyszłych. Żeby nie było, że pouczam profesorów medycyny ratunkowej, lekarzy i pielęgniarki po specjalnościach, ani samych ratowników z dyplomami.
O samym kręgosłupie szyjnym:
Cervical Vertebrae (łac. vertebrae cervicales) jest siedmiokręgowym odcinkiem kregosłupa z krzywizną przednią (lordozą). Pierwsze dwa kręgi szyjne różnią się wyraźnie od pozostałych. Typowy kręg szyjny zbudowany jest z trzonu (body - corpus), łuku (arch - arcus) i siedmiu wyrostków: wyrostka kolczystego (spinal process - processus spinosus), dwóch wyrostków poprzecznych (transverse process - processus transversus) i czterech wyrostków stawowych: dwóch górnych i dwóch dolnych (articular process superior/inferior - processus articularis superior/inferior). Trzony są owalne, a wyrostki kolczyste rozdwojone, za wyjątkiem ostatniego i pierwszego kregu.
Atlas jest pierwszym kręgiem szyjnym. Nie posiada trzonu, w zamian za to zbudowany jest z dwóch łuków. Po stronie grzbietowej brak także wyrostka kolczystego, który jest zastąpiony przez guzek tylny. Drugim jest Axis - Obrotnik, z charakterystycznym zębem, umieszczonym pośrodkowo i z przodu, na trzonie.
Złamania zęba obrotnika należą do jednych z częstszych urazów kręgosłupa szyjnego. Jest ono charakterystyczne przy biczowym mechanizmie, jeśli głowa była skręcona lub przy zbytnim wychyleniu głowy do tyłu, ponieważ obrotnik jest ograniczony od tyłu więzadłem.
Pozostałe uszkodzenia to złamania poszczególnych trzonów, choć częściej zdarzają się przemieszczenia.
Jak ratownik postępuje w wypadkach, kiedy istnieje podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa (w ogóle, nie tylko szyjnego)? Ano przede wszystkim ma wiedzieć jak założyć poprawnie kołnierz. Swego czasu w internecie (i to wcale nie na polskich stronach) chodziło zdjęcie Rysia z Klanu z założonym kołnierzem "do góry nogami i bokiem". Tak, wiem, to tylko głupi serial, ale realia pokazują, że pacjent do szpitala czasem lubi przyjechać z kołnierzem w stylu "tył na przód", czy jak tam sobie ratownik założył. A jak zachodzi konieczność, to należy intubować z kołnierzem. Zdjąć możemy do konikopunkcji, ale sam ten zabieg... powiedzmy, że jeśli ratownik miał szansę go wykonać podczas swojego stażu, to miał sporo szczęścia. Czasem do intubacji trzeba mieć szczęście. Naprawdę.
Z pacjentem takim obchodzimy się bardzo delikatnie. Najlepiej ZAWSZE używać podbieraków, kiedy to tylko możliwe, bo w ten sposób mamy pewność, że plecy pacjenta są nieruchome podczas przenoszenia na deskę ortopedyczną. Niestety, czasem się nie da. Trudno. Szkół jest wiele, każda ma jakiś swój sposób atraumatycznego obrotu z przełożeniem na deskę. Najlepsze są te strażackie, ale zastęp to sześciu rosłych chłopów, mogą sobie wymyślać co tam tylko chcą. Niektóre podbieraki umożliwiają nam obejrzenie pleców pacjenta, kiedy się go podniesie, poza tym, w ostateczności, możemy pacjenta wieźć pędem na SOR właśnie na nich, bo przecież są dość twarde, stabilne, a na koniec jeszcze bez problemu je wyciągniemy, bez proszenia o drugie.
Pamiętajmy, że największe uszkodzenia wywołamy wtedy, kiedy kręcimy głową na boki i przesuwamy ją właśnie w płaszczyźnie czołowej. Także nie ma strachu, że pacjentowi trzeba podnieść głowę, żeby zbadać, czy potylica jest cała, ani nie trzeba na siłę wsuwać kołnierza, szurając nim po asfalcie, jeśli to uniesienie jest w granicach rozsądku. Na wysokość palców.
A co, jeśli pacjent nie chce kołnierza? Zdarza się. Trzeba mieć świadomość, że nie zakładacie go na własną odpowiedzialność, a czasem ocena, czy pacjent był w pełni świadomy tego, co mówi jest trudna. Potem mogą być nieprzyjemności. Lekarze się nie wybraniają, a co ma powiedzieć ratownik?
Następnym razem będzie o tym, jak można opierdzielić kogoś za chęć zdjęcia kołnierza i wojnę o pacjenta, bo "Tak trzeba, przecież!". A wcale nie trzeba, jak nie wolno.
niedziela, 21 października 2012
OK, OB
Z cyklu opowieści dziwnej treści.
Dawno temu, w jakimś szpitalu gdzieś na pipidówie, na izbę trafiła młoda, atrakcyjna skądinąd, dziewczyna z problemem z oddawaniem moczu, pieczeniem we wstydliwych okolicach, gorączką. Siakieś zakażenie, jak się patrzy. Lekarz ordynuje badanie ginekologiczne i dziwi się, że młoda laska może tam aż tak śmierdzieć.
Ano może, jeśli nie wyciąga zużytych tamponów.
Tak - tampony się wyciąga, podpaski zmienia. Prezerwatyw się nie pierze!
Ps. Czy ten wpis nie aby powinien dostać etykiety: wiedza?
Dawno temu, w jakimś szpitalu gdzieś na pipidówie, na izbę trafiła młoda, atrakcyjna skądinąd, dziewczyna z problemem z oddawaniem moczu, pieczeniem we wstydliwych okolicach, gorączką. Siakieś zakażenie, jak się patrzy. Lekarz ordynuje badanie ginekologiczne i dziwi się, że młoda laska może tam aż tak śmierdzieć.
Ano może, jeśli nie wyciąga zużytych tamponów.
Tak - tampony się wyciąga, podpaski zmienia. Prezerwatyw się nie pierze!
Ps. Czy ten wpis nie aby powinien dostać etykiety: wiedza?
sobota, 13 października 2012
Ten jeden dzień
13 października! Czemu się cieszę? Bo dostałem życzenia. Nie, nie mam urodzin. Nie, to nie moje imieniny.
13 października to dzień ratownictwa medycznego. Także wszystkim, nie tylko ratownikom, ale i ludziom w jakiś sposób związanym z ratownictwem medycznym życzę wszystkiego najlepszego! I wielu uratowanych dusz.
13 października to dzień ratownictwa medycznego. Także wszystkim, nie tylko ratownikom, ale i ludziom w jakiś sposób związanym z ratownictwem medycznym życzę wszystkiego najlepszego! I wielu uratowanych dusz.
środa, 10 października 2012
Można do góry
Ostatnio wspominałem o tym, jak to dziadek zrobił sobie mały dowcip z lekarza, tymczasem okazuje się, że z pacjentem koniecznie trzeba rozmawiać językiem prostym. Pacjenci są głupi i przestraszeni...
Pielęgniarka (moja nauczycielka), do leżącego na plecach pacjenta, podczas mycia:
- Mosznę do góry proszę.
Pacjent podnosi nogę.
- Mosznę do góry.
Pacjent opuscił jedną nogę, podniósł drugą. Koleżanka obok nie wytrzymała:
- Panie, jaja weź podnieś.
O dziwo, zadziałało.
Ps. Ten wpis powinien dostać etykietkę 'wiedza - trudna'.
Pielęgniarka (moja nauczycielka), do leżącego na plecach pacjenta, podczas mycia:
- Mosznę do góry proszę.
Pacjent podnosi nogę.
- Mosznę do góry.
Pacjent opuscił jedną nogę, podniósł drugą. Koleżanka obok nie wytrzymała:
- Panie, jaja weź podnieś.
O dziwo, zadziałało.
Ps. Ten wpis powinien dostać etykietkę 'wiedza - trudna'.
wtorek, 9 października 2012
Extrementa incognita
Z cyklu zasłyszane od pacjentów.
Mój dziadek trafił do szpitala. I kiedy tak sobie leżał, najwyraźniej mu się nudziło.
Na salę wchodzą lekarze na poranny obchód. Rozmawiają to z pacjentami, to ze sobą, jak to na obchodzie bywa. Nagle prowadząca pyta dziadka:
- Stolec był?
- Z rana wszedł jeden taki w białym fartuchu, ale się nie przedstawiał.
W ten oto sposób lekarze nauczyli się pytać, czy była kupka...
Mój dziadek trafił do szpitala. I kiedy tak sobie leżał, najwyraźniej mu się nudziło.
Na salę wchodzą lekarze na poranny obchód. Rozmawiają to z pacjentami, to ze sobą, jak to na obchodzie bywa. Nagle prowadząca pyta dziadka:
- Stolec był?
- Z rana wszedł jeden taki w białym fartuchu, ale się nie przedstawiał.
W ten oto sposób lekarze nauczyli się pytać, czy była kupka...
piątek, 5 października 2012
Stany...
Siedzę dzisiaj na zajęciach, łeb ciężki podpieram na ramieniu, bo wcześniejszą noc częściowo zarwałem, pisząc projekt w dodatku nie dla siebie, tylko dla brata, kiedy nagle słyszę:
- Max.
- Co chcesz?
- Co ci jest?
- Zmęczony jestem, położyłem się spać o drugiej nad ranem.
- Tęsknisz za K...
Gwoli ścisłości K. to koleżanka z drugiej grupy, z którą często rozmawiam (bo to jedna z dwóch osób - druga to kolejna koleżanka S., z którymi mogę porozmawiać w moim rodzimym języku). Powinienem być przyzwyczajony do plotek, a tu proszę ;)
- Max.
- Co chcesz?
- Co ci jest?
- Zmęczony jestem, położyłem się spać o drugiej nad ranem.
- Tęsknisz za K...
Gwoli ścisłości K. to koleżanka z drugiej grupy, z którą często rozmawiam (bo to jedna z dwóch osób - druga to kolejna koleżanka S., z którymi mogę porozmawiać w moim rodzimym języku). Powinienem być przyzwyczajony do plotek, a tu proszę ;)
poniedziałek, 24 września 2012
Zoologia
Wesoła rozmowa przy śniadaniu, wspominam o endometriozie, a potem o bezpłodności.
- Z mężczyznami to raczej nie ma problemu, bo wystarczy oddać nasienie do zapłodnienia in vitro. Z kobietami jest gorzej, jeśli na przykład miesiączkują, a nie mogą mieć dzieci.
- No, ale to zawsze można znaleźć surykatkę.
Uwielbiamy potknięcia językowe czy to po polsku, czy angielsku :)
- Z mężczyznami to raczej nie ma problemu, bo wystarczy oddać nasienie do zapłodnienia in vitro. Z kobietami jest gorzej, jeśli na przykład miesiączkują, a nie mogą mieć dzieci.
- No, ale to zawsze można znaleźć surykatkę.
Uwielbiamy potknięcia językowe czy to po polsku, czy angielsku :)
czwartek, 20 września 2012
Patient Surprise
Czasami gdy zerknie się w pacjenta, nie wiadomo, co może tam być. Po prostu niespodzianka. Schodzę akurat z RTG, kiedy radiolog oznajmia, że dzwonił chirurg i cytuje: "Idzie do was pacjent, który wygląda normalnie, ale normalny nie jest". Niech będzie i nienormalny, ale czekałem niecierpliwie, co siedzi w jego żołądku i nie zawiodłem się.
Obraz powyżej uwieczniłem dla potomnych, a powód łyknięcia tegoż remedium na schorowane serce postanowiłem tutaj przemilczeć.
Dla wszystkich, którzy mogą nie wiedzieć na co patrzą, jest to jama brzuszna z dziesięcioma (według mnie - trzydziestoma dwoma według samego zainteresowanego) śrubkami.
Po drodze pacjent pyta:
- I co teraz będzie?
- Wie pan, drogi są dwie. Albo pan to wydali, albo pana otworzą.
Niestety nie znam późniejszych losów pana Niespodziańskiego i ile śrubek wyciągnięto, oraz jaką metodą.
Obraz powyżej uwieczniłem dla potomnych, a powód łyknięcia tegoż remedium na schorowane serce postanowiłem tutaj przemilczeć.
Dla wszystkich, którzy mogą nie wiedzieć na co patrzą, jest to jama brzuszna z dziesięcioma (według mnie - trzydziestoma dwoma według samego zainteresowanego) śrubkami.
Po drodze pacjent pyta:
- I co teraz będzie?
- Wie pan, drogi są dwie. Albo pan to wydali, albo pana otworzą.
Niestety nie znam późniejszych losów pana Niespodziańskiego i ile śrubek wyciągnięto, oraz jaką metodą.
niedziela, 2 września 2012
Mister zdrowia, szczęścia i pomyślności
Hura. Udało się, jestem już dyplomowanym ratownikiem medycznym, co oznacza, że blog także staje się medyczny. Po dwóch dniach bojów, w końcu zamieszczam tę krótką notkę. W następnej pacjent-niespodzianka.
środa, 15 sierpnia 2012
Hoży pielęgniarze
Przyjechała do nas pacjentka po wypadku komunikacyjnym, pielęgniarka E. pyta, czy cewnikujemy.
- Zacewnikujemy, ale tak zwiadowczo. Tylko włożymy i wyciągniemy.
- Włożyć i wyciągnąć to łatwo - stwierdza pielęgniarz A. - A to trzeba wychować.
Następna pacjentka w stanie upojenia alkoholowego, bez logicznego kontaktu. Lekarz pyta o imię.
- Augnnaa
- Co? Maria? - dziwi się A. - One wszystkie są Marie.
- Jeszcze raz, jak pani ma na imię? - drąży lekarz.
- Gzooozamnh.
- Godzilla? Hemoliza? - zgaduje A. - To ona imiona podaje, czy zgaduje, że tu będzie hemoliza?
Nie było, a pani w nocy stanęła nade mną niczym śmierć, bo chciała wyjść.
- Zacewnikujemy, ale tak zwiadowczo. Tylko włożymy i wyciągniemy.
- Włożyć i wyciągnąć to łatwo - stwierdza pielęgniarz A. - A to trzeba wychować.
Następna pacjentka w stanie upojenia alkoholowego, bez logicznego kontaktu. Lekarz pyta o imię.
- Augnnaa
- Co? Maria? - dziwi się A. - One wszystkie są Marie.
- Jeszcze raz, jak pani ma na imię? - drąży lekarz.
- Gzooozamnh.
- Godzilla? Hemoliza? - zgaduje A. - To ona imiona podaje, czy zgaduje, że tu będzie hemoliza?
Nie było, a pani w nocy stanęła nade mną niczym śmierć, bo chciała wyjść.
wtorek, 14 sierpnia 2012
Z dzienniczków szkolnych
Jako, że niedługo rozstaję się ze swoimi szkolnymi kolegami, popadłem w nostalgię i powspominałem wszelkie rozmowy, jakie przeprowadziliśmy ze sobą, oraz kilka sytuacji.
Razu pewnego, testując coś takiego, zrobiłem próbę (jak każdy z resztą) na swojej skórze. Docelowym miejscem zazwyczaj jest oczywiście dłoń, ręka, ostatecznie brzuch. Koleżanka A. podchodzi. Ej, Max, weź mi to do czoła przyczep. Długo się nie zastanawiałem. Potem po szkole chodziły pogłoski, że bijemy się na lekcjach, a ja przepraszałem i biłem się... w pierś. A. śmiała się tylko przez pierwsze dwa dni.
Innym razem uczyliśmy się na podbierakach. Kolega B., chłop wielki jak dąb położył się na podłodze i czeka. A podbieraki nie chciały go zebrać, bo były za krótkie. B. z niepokojem do mnie:
- Tylko mi włosów... - klik! - Aaaaaa, żesz, kurwa!
Łyse poletko na głowie - bezcenne.
G. wychodzi od odpowiedzi, mam wejść tuż po nim. Oczywiście wywiad zebrany, dostał dwóję i to naciąganą, a sam twierdzi, że M. zadał głupie pytania. Wchodzę ostrożnie. M. siedzi, głowę ciężką podpiera na ramieniu, skrobie coś w dzienniku - faktycznie nietęga mina. Myślę sobie "Ocho, zginę tutaj po tamtym pajacu", ale z drugiej strony...
- Co to za rzekomo głupie pytanie zadałeś? - wypalam.
- A idź z nim, ręce mi opadły. Wywaliłem go z dwójką, żeby się nie męczyć, bo jeśli na zadane pytanie, jakie są zespoły ratownictwa medycznego w Polsce, otrzymuję odpowiedź: "No, jest karetka transportowa", to człowiek ma ochotę nie tylko postawić pałę, ale i nakopać takiemu kilka razy do rzyci.
Na lekcji dydaktyki przerabiamy dyskusję "Czy kobiety powinny wycofać się z zawodu ratownika medycznego", w ruch idzie kobiecy argument, że panie lepiej współczują. Odzywa się D.:
- Jak będziesz tak współczuć pacjentom, to po pierwszej nieudanej reanimacji dziecka możesz sobie na szyję zakładać pętlę.
Oczywiście chcemy kobiety w ratownictwie. Jest przynajmniej na co popatrzeć ;P
Jeden z kolegów porzucił naukę, bo znalazł zatrudnienie jako kierowca tira.
- Zwariowałeś? - pyta Aga z sekretariatu. - Tutaj będziesz miał zawód, nie musisz go wykonywać.
- Pewnie chodzi o pieniądze - zgaduje koleżanka J.
D. niemo, mimochodem, potwierdza.
- Ty blacharo - stwierdzam.
Na lekcjach samoobrony u Istvana i Łukasza zazwyczaj dostawaliśmy wycisk, ale ja zawsze byłem największym poszkodowanym. A to kolega przyłoił mi z łokcia za egzaminie, a to zostałem rzucony jak szmata przez innego kumpla, a to instruktor pokazywał, jak należy skutecznie dusić przeciwnika (skutecznie jak cholera), ale najlepsza była koleżanka A., która przerzuciła mną przez ramię, uprzednio kalecząc krocze i zasunęła z kolanka prosto w nos. Z boku podobno trudno było uwierzyć, że jest ode mnie o głowę niższa i połowę lżejsza.
Chwyt Heimlicha i Rauteka w wykonaniu koleżanki M., zawsze był oglądany z niezwykłą uwagą i stwierdzeniami typu: "Pokaż jeszcze raz!", "Teraz w bieliźnie!". Niestety pokazywała zazwyczaj solo...
Ratownicy nie są normalni.
Razu pewnego, testując coś takiego, zrobiłem próbę (jak każdy z resztą) na swojej skórze. Docelowym miejscem zazwyczaj jest oczywiście dłoń, ręka, ostatecznie brzuch. Koleżanka A. podchodzi. Ej, Max, weź mi to do czoła przyczep. Długo się nie zastanawiałem. Potem po szkole chodziły pogłoski, że bijemy się na lekcjach, a ja przepraszałem i biłem się... w pierś. A. śmiała się tylko przez pierwsze dwa dni.
Innym razem uczyliśmy się na podbierakach. Kolega B., chłop wielki jak dąb położył się na podłodze i czeka. A podbieraki nie chciały go zebrać, bo były za krótkie. B. z niepokojem do mnie:
- Tylko mi włosów... - klik! - Aaaaaa, żesz, kurwa!
Łyse poletko na głowie - bezcenne.
G. wychodzi od odpowiedzi, mam wejść tuż po nim. Oczywiście wywiad zebrany, dostał dwóję i to naciąganą, a sam twierdzi, że M. zadał głupie pytania. Wchodzę ostrożnie. M. siedzi, głowę ciężką podpiera na ramieniu, skrobie coś w dzienniku - faktycznie nietęga mina. Myślę sobie "Ocho, zginę tutaj po tamtym pajacu", ale z drugiej strony...
- Co to za rzekomo głupie pytanie zadałeś? - wypalam.
- A idź z nim, ręce mi opadły. Wywaliłem go z dwójką, żeby się nie męczyć, bo jeśli na zadane pytanie, jakie są zespoły ratownictwa medycznego w Polsce, otrzymuję odpowiedź: "No, jest karetka transportowa", to człowiek ma ochotę nie tylko postawić pałę, ale i nakopać takiemu kilka razy do rzyci.
Na lekcji dydaktyki przerabiamy dyskusję "Czy kobiety powinny wycofać się z zawodu ratownika medycznego", w ruch idzie kobiecy argument, że panie lepiej współczują. Odzywa się D.:
- Jak będziesz tak współczuć pacjentom, to po pierwszej nieudanej reanimacji dziecka możesz sobie na szyję zakładać pętlę.
Oczywiście chcemy kobiety w ratownictwie. Jest przynajmniej na co popatrzeć ;P
Jeden z kolegów porzucił naukę, bo znalazł zatrudnienie jako kierowca tira.
- Zwariowałeś? - pyta Aga z sekretariatu. - Tutaj będziesz miał zawód, nie musisz go wykonywać.
- Pewnie chodzi o pieniądze - zgaduje koleżanka J.
D. niemo, mimochodem, potwierdza.
- Ty blacharo - stwierdzam.
Na lekcjach samoobrony u Istvana i Łukasza zazwyczaj dostawaliśmy wycisk, ale ja zawsze byłem największym poszkodowanym. A to kolega przyłoił mi z łokcia za egzaminie, a to zostałem rzucony jak szmata przez innego kumpla, a to instruktor pokazywał, jak należy skutecznie dusić przeciwnika (skutecznie jak cholera), ale najlepsza była koleżanka A., która przerzuciła mną przez ramię, uprzednio kalecząc krocze i zasunęła z kolanka prosto w nos. Z boku podobno trudno było uwierzyć, że jest ode mnie o głowę niższa i połowę lżejsza.
Chwyt Heimlicha i Rauteka w wykonaniu koleżanki M., zawsze był oglądany z niezwykłą uwagą i stwierdzeniami typu: "Pokaż jeszcze raz!", "Teraz w bieliźnie!". Niestety pokazywała zazwyczaj solo...
Ratownicy nie są normalni.
czwartek, 2 sierpnia 2012
Rzeczy niesłychane
Siedzę w zabiegowym z pielęgniarkami, kiedy nagle wpada doktor Magdalena i od progu oznajmia, że musimy zawieźć panią Pacjent na konsultację chirurgiczną.
- Radiolog do mnie dzwonił i powiedział, że jeszcze takich rzeczy nie widział. Pani ma podobno rozdętą okrężnicę do dziesięciu centymetrów.
- A co on? Żony nie ma? - pyta pielęgniarka. - Niech przyjdzie do mnie, ja mu pokażę, mam tak samo.
- No tak, też tak myślę, ale zaaferowany dzwonił, może jedźmy do chirurgów.
- A co ten chirurg ma zrobić? Przystawi tam usta i zawoła "echo"?
A chirurg kopał i kopał, aż stwierdził, że nie jest górnikiem i więcej bez sensu.
- Radiolog do mnie dzwonił i powiedział, że jeszcze takich rzeczy nie widział. Pani ma podobno rozdętą okrężnicę do dziesięciu centymetrów.
- A co on? Żony nie ma? - pyta pielęgniarka. - Niech przyjdzie do mnie, ja mu pokażę, mam tak samo.
- No tak, też tak myślę, ale zaaferowany dzwonił, może jedźmy do chirurgów.
- A co ten chirurg ma zrobić? Przystawi tam usta i zawoła "echo"?
A chirurg kopał i kopał, aż stwierdził, że nie jest górnikiem i więcej bez sensu.
poniedziałek, 30 lipca 2012
Szpital wędrujących trupów
Siedzimy w socjalu, ja zerkam w zeszyty, kolega ogląda jakiś badziew w TV, nagle rozbrzmiewa dzwonek telefonu. S. wstaje, odbiera, po czym słyszę: "Że jak? To niemożliwe...". Odkłada słuchawkę i podchodząc do mnie:
- Kurwa, trzydzieści lat pracuję w szpitalu, ale takich rzeczy to jeszcze nie widziałem.
- O co chodzi, S.?
- Tę kobitkę, co ją zwoził T. do kostnicy, musimy jeszcze raz przewieźć na oddział.
Nie zdążyłem podnieść szczęki, żeby odpowiedzieć, bo w drzwiach pojawiła się szefowa.
- Chłopaki, nie wiem, co mam myśleć.
- Dzwoń do lekarza dyżurnego, jeśli ci pozwoli na taki manewr, to przywieziemy go z pro morte - powiedziałem, dobrze wiedząc, o czym chce rozmawiać.
- Chodzi o to, że rodzina teraz dopiero przyjechała i chce zobaczyć zwłoki.
- Spóźnili się godzinę, przy czym my też spóźniliśmy się godzinę. (Gwoli ścisłości - według procedur ciało pozostaje w łóżku dwie godziny, nim się je zabierze.)
Po kilku telefonach Wrona wraca.
- Dobra, weźcie tę kobitkę na oddział. Tam nie można wejść, bo na podłodze jest mnóstwo krwi i leży kilka ciał, nie będziemy zaglądać do wszystkich worków.
Jak kazała, tak zrobiliśmy. Jedziemy przez korytarz na salę z czarnym workiem, scena iście Pythonowska. Tuż przy sali wyskakuje do nas pielęgniarka.
- Chłopaki, weźcie ją rozbierzcie i połóżcie z powrotem na łóżko - tako rzecze.
Popatrzyliśmy po sobie z S. i obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dobra, dobra, prima aprilis to nie dzisiaj, sami ją sobie rozbierajcie.
Bo nieboszczyki nie powinny wychodzić z worków, nawet jeśli jeżdżą i zwiedzają szpital.
- Kurwa, trzydzieści lat pracuję w szpitalu, ale takich rzeczy to jeszcze nie widziałem.
- O co chodzi, S.?
- Tę kobitkę, co ją zwoził T. do kostnicy, musimy jeszcze raz przewieźć na oddział.
Nie zdążyłem podnieść szczęki, żeby odpowiedzieć, bo w drzwiach pojawiła się szefowa.
- Chłopaki, nie wiem, co mam myśleć.
- Dzwoń do lekarza dyżurnego, jeśli ci pozwoli na taki manewr, to przywieziemy go z pro morte - powiedziałem, dobrze wiedząc, o czym chce rozmawiać.
- Chodzi o to, że rodzina teraz dopiero przyjechała i chce zobaczyć zwłoki.
- Spóźnili się godzinę, przy czym my też spóźniliśmy się godzinę. (Gwoli ścisłości - według procedur ciało pozostaje w łóżku dwie godziny, nim się je zabierze.)
Po kilku telefonach Wrona wraca.
- Dobra, weźcie tę kobitkę na oddział. Tam nie można wejść, bo na podłodze jest mnóstwo krwi i leży kilka ciał, nie będziemy zaglądać do wszystkich worków.
Jak kazała, tak zrobiliśmy. Jedziemy przez korytarz na salę z czarnym workiem, scena iście Pythonowska. Tuż przy sali wyskakuje do nas pielęgniarka.
- Chłopaki, weźcie ją rozbierzcie i połóżcie z powrotem na łóżko - tako rzecze.
Popatrzyliśmy po sobie z S. i obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dobra, dobra, prima aprilis to nie dzisiaj, sami ją sobie rozbierajcie.
Bo nieboszczyki nie powinny wychodzić z worków, nawet jeśli jeżdżą i zwiedzają szpital.
wtorek, 24 lipca 2012
Dialogi c.d.
- Nie mogę pracować z doktor C.
- Czemu?
- Jest ładna i bardzo miła, a najgorszy w niej jest ten chłodny profesjonalizm. Ona się nigdy nie denerwuje.
- No i co z tego?
- Nie mogę z nią pracować, bo jeszcze się zakocham i odpadnie mi ręka.
Kochamy naszych lekarzy. A lekarze kochają polskie pielęgniarki, co wyczytałem na koszulce jednego z nich.
- Czemu?
- Jest ładna i bardzo miła, a najgorszy w niej jest ten chłodny profesjonalizm. Ona się nigdy nie denerwuje.
- No i co z tego?
- Nie mogę z nią pracować, bo jeszcze się zakocham i odpadnie mi ręka.
Kochamy naszych lekarzy. A lekarze kochają polskie pielęgniarki, co wyczytałem na koszulce jednego z nich.
poniedziałek, 23 lipca 2012
Dialogi
- Jamajczyk powiedział do mnie 'my brother'.
- Że co?
- Konkretnie to powiedział 'thank you, my brother'.
- A dredy miał?
- Nie. Był łysy.
- To jakiś chujowy Jamajczyk.
Mimo wszystko zawsze cieszymy się z aprobaty pacjentów.
- Że co?
- Konkretnie to powiedział 'thank you, my brother'.
- A dredy miał?
- Nie. Był łysy.
- To jakiś chujowy Jamajczyk.
Mimo wszystko zawsze cieszymy się z aprobaty pacjentów.
poniedziałek, 9 lipca 2012
Skok na bok
Pozycja boczna.
Obrazy wg. 'Wytyczne Resuscytacji 2010' FALL, Kraków 2010
Tak powinno wyglądać przewracanie poszkodowanego na bok, do pozycji bocznej bezpiecznej. Pomiędzy bogiem (wytycznymi), a prawdą (realiami) każda pozycja w ułożeniu na boku jest dobra. Chodzi bowiem głównie o zachowanie drożności dróg oddechowych i unikniecie na przykład zadławienia się wymiocinami przez poszkodowanego.
Często ludzie przywiązują zbyt wielką wagę do spraw technicznych. Trzeba wziąć rękę tak, drugą podnieść, pociągnąć człowieka za biodro... och, chwila, na obrazku jest za kolano. Technikalia nie są ważne. Zdarzyło mi się nawet wysłuchać referatu od koleżanki, że źle pokazuję pozycję boczną, kiedy natomiast uważam, że 'moja' (czyt. nauczona przez wykładowcę) wersja była przede wszystkim łatwiejsza do zapamiętania i wykonania, oraz nie narażała na błędy. A że dłoń była ułożona inaczej? Poszkodowanego mało to obchodzi. Mógłbym równie dobrze, napotkawszy jakiegoś śmierdzącego żula, pociągnąć go za rękę z dala od chuchu z paszczy, która do tej pory w życiu nie widziała szczoteczki do zębów. Zamiast niej często bywała tam chyba szczotka do kibla.
Zatem należy pamiętać o dwóch rzeczach:
1) Poszkodowany chce oddychać (my też)
2) Jak to zrobicie, by znalazł się na boku to już drugorzędna sprawa (o ile poszkodowany nie będzie jeszcze bardziej poszkodowany), ważne, by znalazł się na boku we w miarę stabilnej pozycji, umożliwiającej oddychanie i swobodne wykrztuszanie czego tylko tam będzie nieszczęśnikowi potrzeba.
Ps. Laików zachęcam jednak gorąco do poznania tajemnic pierwszej pomocy (BLS) i mimo wszystko wykonywania czynności w sposób zakładany przez PRR. Ratownicy natomiast zawsze będą się kłócić i nie znajdą porozumienia. To dobrze - znak, że mamy wątpliwości.
Obrazy wg. 'Wytyczne Resuscytacji 2010' FALL, Kraków 2010
Tak powinno wyglądać przewracanie poszkodowanego na bok, do pozycji bocznej bezpiecznej. Pomiędzy bogiem (wytycznymi), a prawdą (realiami) każda pozycja w ułożeniu na boku jest dobra. Chodzi bowiem głównie o zachowanie drożności dróg oddechowych i unikniecie na przykład zadławienia się wymiocinami przez poszkodowanego.
Często ludzie przywiązują zbyt wielką wagę do spraw technicznych. Trzeba wziąć rękę tak, drugą podnieść, pociągnąć człowieka za biodro... och, chwila, na obrazku jest za kolano. Technikalia nie są ważne. Zdarzyło mi się nawet wysłuchać referatu od koleżanki, że źle pokazuję pozycję boczną, kiedy natomiast uważam, że 'moja' (czyt. nauczona przez wykładowcę) wersja była przede wszystkim łatwiejsza do zapamiętania i wykonania, oraz nie narażała na błędy. A że dłoń była ułożona inaczej? Poszkodowanego mało to obchodzi. Mógłbym równie dobrze, napotkawszy jakiegoś śmierdzącego żula, pociągnąć go za rękę z dala od chuchu z paszczy, która do tej pory w życiu nie widziała szczoteczki do zębów. Zamiast niej często bywała tam chyba szczotka do kibla.
Zatem należy pamiętać o dwóch rzeczach:
1) Poszkodowany chce oddychać (my też)
2) Jak to zrobicie, by znalazł się na boku to już drugorzędna sprawa (o ile poszkodowany nie będzie jeszcze bardziej poszkodowany), ważne, by znalazł się na boku we w miarę stabilnej pozycji, umożliwiającej oddychanie i swobodne wykrztuszanie czego tylko tam będzie nieszczęśnikowi potrzeba.
Ps. Laików zachęcam jednak gorąco do poznania tajemnic pierwszej pomocy (BLS) i mimo wszystko wykonywania czynności w sposób zakładany przez PRR. Ratownicy natomiast zawsze będą się kłócić i nie znajdą porozumienia. To dobrze - znak, że mamy wątpliwości.
niedziela, 8 lipca 2012
Lingwista
Przyznam się, a co.
Do pacjenta podczas przygotowania do zdjęcia.
- Open your mind please.
- I'm trying to...
Niezła buba.
Do pacjenta podczas przygotowania do zdjęcia.
- Open your mind please.
- I'm trying to...
Niezła buba.
środa, 20 czerwca 2012
Fantastycznie - naukowo
Mózg to niezwykły narząd. Tak niezwykły, że nauka do końca go jeszcze nie poznała. Fantastyczny! Uwielbiam o nim czytać i oglądać badania, podczas których się go testuje. Pewnego razu przybyła do nas pacjentka. Lekko splątana, nie pamiętała który jest rok, ani co się wydarzyło, jednak bez upośledzenia logicznego myślenia. Kiedy jechała na TK, nie pamiętała, że nim dotarła do gabinetu, jechała windą. Chwilę później nie wiedziała, że w ogóle miała TK. Ciągle tylko pytała, co się stało i gdzie jest. Zupełnie jak w "Memento".
Jako, że znaleziono jedynie stare zmiany, pacjentka wróciła do nas na obserwację.
Z rana przyszedł do niej neurolog, lecz przedtem porozmawiałem sobie z nią krótko, gdyż, po raz setny, zapytała, gdzie jest i co się stało. Nie pamiętała niczego z poprzedniej nocy, prócz faktu, że był u niej mąż. Pamiętała nawet, żeby do niego zadzwonić, po czterdziestu minutach od wyjścia, by zapytać, czy dotarł do domu. To dobitnie świadczyło, że nie zostały uszkodzone wszystkie obszary, gdyż ten odpowiadający za pamięć emocjonalną pracował jak należy. O logice świadczyło pytanie po podłączeniu kroplówki - "Mam się spodziewać, że po podłączeniu tego, może mi się chcieć później siku?".
Diagnoza - przemijające, nawrotowe zaburzenia pamięci.
Ps. Do takich pacjentów potrzeba szczególnego podejścia. Rozśmieszył mnie bowiem taki dialog.
- Przepraszam, co się stało?
- Proszę pani... Naprawdę nie chce mi się tego jeszcze raz tłumaczyć po raz pięćdziesiąty. Ma pani zaburzenia pamięci.
- Naprawdę? A gdzie jestem?
- No, proszę pani, tu, przy koledze, który potwierdzi, mówię pani już trzydziesty raz. Jesteśmy w szpitalu.
- Tak?
- Tak. I proszę już o to nie pytać.
Po dziesięciu minutach...
- Przepraszam, co się stało?
Niestety. Nie można się denerwować, że trzeba coś takiej osobie tłumaczyć trzydziesty pierwszy raz.
Jako, że znaleziono jedynie stare zmiany, pacjentka wróciła do nas na obserwację.
Z rana przyszedł do niej neurolog, lecz przedtem porozmawiałem sobie z nią krótko, gdyż, po raz setny, zapytała, gdzie jest i co się stało. Nie pamiętała niczego z poprzedniej nocy, prócz faktu, że był u niej mąż. Pamiętała nawet, żeby do niego zadzwonić, po czterdziestu minutach od wyjścia, by zapytać, czy dotarł do domu. To dobitnie świadczyło, że nie zostały uszkodzone wszystkie obszary, gdyż ten odpowiadający za pamięć emocjonalną pracował jak należy. O logice świadczyło pytanie po podłączeniu kroplówki - "Mam się spodziewać, że po podłączeniu tego, może mi się chcieć później siku?".
Diagnoza - przemijające, nawrotowe zaburzenia pamięci.
Ps. Do takich pacjentów potrzeba szczególnego podejścia. Rozśmieszył mnie bowiem taki dialog.
- Przepraszam, co się stało?
- Proszę pani... Naprawdę nie chce mi się tego jeszcze raz tłumaczyć po raz pięćdziesiąty. Ma pani zaburzenia pamięci.
- Naprawdę? A gdzie jestem?
- No, proszę pani, tu, przy koledze, który potwierdzi, mówię pani już trzydziesty raz. Jesteśmy w szpitalu.
- Tak?
- Tak. I proszę już o to nie pytać.
Po dziesięciu minutach...
- Przepraszam, co się stało?
Niestety. Nie można się denerwować, że trzeba coś takiej osobie tłumaczyć trzydziesty pierwszy raz.
niedziela, 27 maja 2012
Uciekinier
Poszedłem z pewnym imprezowiczem na RTG czaszki. W momencie, kiedy miałem się z nim rozstać na moment, by mógł wejść do gabinetu, poprosiła mnie pani doktor.
- Czy mógłby pan przyjść do mnie do gabinetu?
- A w czym rzecz?
- Potrzeba mi świadka.
Świadka, czyli badanie jest niewygodne zarówno dla badającego, jak i dla badanego. W tym przypadku chodziło o USG jąder. Aby pani doktor nie została posądzona o macanki, miałem siedzieć i czytać podręcznik do ultrasonografii dopplerowskiej, albo inną, równie pasjonującą lekturę.
Wcześniej poinformowawszy, że mam pacjenta na RTG, doktor pozwoliła mi zostawić uchylone drzwi, bym mógł obserwować, co się dzieje na korytarzu. To obserwowałem, a wystarczyła chwila - odwrócenie wzroku, bym oglądał pacjenta, uciekającego z wózkiem leżącym.
Rzuciłem się w pościg.
- Gdzie się pan wybiera?
- Idę do domu. Ja tutaj siedzę, żona się martwi. Z resztą, jak mnie zobaczy, to mi wpierdoli. (Gwoli ścisłości - koszulę, i nie tylko koszulę, miał całą we krwi.)
- Niech pan chwilę poczeka. Jestem na drugim badaniu, zaraz zjedziemy na dół.
- Tak?
- Tak!
Grzecznie usłuchał. Kiedy znaleźliśmy się już na dole:
- To mnie tutaj pan do wyjścia weź wypuść.
- Ta, do wyjścia! Ja pana wypuszczę, a chirurg mnie złapie za gardło i zadusi.
- No dooobra.
- Czy mógłby pan przyjść do mnie do gabinetu?
- A w czym rzecz?
- Potrzeba mi świadka.
Świadka, czyli badanie jest niewygodne zarówno dla badającego, jak i dla badanego. W tym przypadku chodziło o USG jąder. Aby pani doktor nie została posądzona o macanki, miałem siedzieć i czytać podręcznik do ultrasonografii dopplerowskiej, albo inną, równie pasjonującą lekturę.
Wcześniej poinformowawszy, że mam pacjenta na RTG, doktor pozwoliła mi zostawić uchylone drzwi, bym mógł obserwować, co się dzieje na korytarzu. To obserwowałem, a wystarczyła chwila - odwrócenie wzroku, bym oglądał pacjenta, uciekającego z wózkiem leżącym.
Rzuciłem się w pościg.
- Gdzie się pan wybiera?
- Idę do domu. Ja tutaj siedzę, żona się martwi. Z resztą, jak mnie zobaczy, to mi wpierdoli. (Gwoli ścisłości - koszulę, i nie tylko koszulę, miał całą we krwi.)
- Niech pan chwilę poczeka. Jestem na drugim badaniu, zaraz zjedziemy na dół.
- Tak?
- Tak!
Grzecznie usłuchał. Kiedy znaleźliśmy się już na dole:
- To mnie tutaj pan do wyjścia weź wypuść.
- Ta, do wyjścia! Ja pana wypuszczę, a chirurg mnie złapie za gardło i zadusi.
- No dooobra.
Niepokojący przypadek
Do szpitala przyszła pacjentka z ZBCC, ale lekarze skrupulatnie ją badają. Po kilku zdjęciach jamy brzusznej, do gabinetu wpada chirurg.
- Niepokoi mnie pewna rzecz - mówi, wskazując na zapięcie stanika - ma pani kutasa w płucach. To bardzo poważny przypadek i trzeba to wyjaśnić.
Ps. Pacjentki nie było wtedy w gabinecie.
- Niepokoi mnie pewna rzecz - mówi, wskazując na zapięcie stanika - ma pani kutasa w płucach. To bardzo poważny przypadek i trzeba to wyjaśnić.
Ps. Pacjentki nie było wtedy w gabinecie.
piątek, 25 maja 2012
Standard
Standard jest wszechobecny. Dla większości ratowników jest bogiem, a służą mu święte wytyczne. Czasem jednak, szczególnie na oddziałach, słyszy się określenia "Pół standardu", "Trzy standardy". Co to oznacza? Wszak dla ratownika standardem jest wykonywanie medycznych czynności, przewidzianych rozporządzeniem. Tymczasem ów wspomniany standard to ilość pakowanych w pacjenta leków.
Jak się go liczy? Różnie. Niektóre szpitale, ba! niektóre oddziały w tym samym szpitalu potrafią standard liczyć inaczej, lub mieć specjalne tabelki. Zapytałem pewną panią doktor, o standard i jak się go liczy. Ot tak, wiedzy nigdy za mało.
Podawanie niektórych leków musi przebiegać ściśle pod kontrolą. Od tego są specjalne pompy (które, według głupiej wikipedii, są rzadko używane na blokach operacyjnych - no, ale trzeba wierzyć w informacje tam zawarte). Strzykawki, wkładane do takich pomp to, najczęściej, 50 ml krowy z gwintem, ale w nowocześniejszych pompach jest możliwość programowania nawet na 5 ml.
Jak wygląda rozcieńczanie? Zależy od leku
Adrenalina - 2 mg
Noradrenalina - 2 mg
Dopamina - 200 mg
Dobutamina - 250 mg
Wszystko dopełniamy do 50 ml.
Standard w przypadku A, NA i DA to przeliczenie:
m.c./10 x 1,5 [ml/h] (0,1 µg/kg/min dla A i NA lub 10 µg/kg/min dla DA)
Przykład: Pacjent waży 60 kg - "Standard" dla niego to:
6 x 1,5 = 9 ml/h
Dla dobutaminy (DX - Dobutrex) standard liczy się inaczej, bowiem rozcieńczenie jest inne:
m.c./10 x 1,2 [ml/h] (10 µg/kg/min)
Ps. W jednym z postów wcześniej napisałem, że pacjenta leczono ośmiokrotnymi stężeniami i dwudziestokrotnymi dawkami - co to znaczyło, już wszystkim wiadomo.
Jak się go liczy? Różnie. Niektóre szpitale, ba! niektóre oddziały w tym samym szpitalu potrafią standard liczyć inaczej, lub mieć specjalne tabelki. Zapytałem pewną panią doktor, o standard i jak się go liczy. Ot tak, wiedzy nigdy za mało.
Podawanie niektórych leków musi przebiegać ściśle pod kontrolą. Od tego są specjalne pompy (które, według głupiej wikipedii, są rzadko używane na blokach operacyjnych - no, ale trzeba wierzyć w informacje tam zawarte). Strzykawki, wkładane do takich pomp to, najczęściej, 50 ml krowy z gwintem, ale w nowocześniejszych pompach jest możliwość programowania nawet na 5 ml.
Jak wygląda rozcieńczanie? Zależy od leku
Adrenalina - 2 mg
Noradrenalina - 2 mg
Dopamina - 200 mg
Dobutamina - 250 mg
Wszystko dopełniamy do 50 ml.
Standard w przypadku A, NA i DA to przeliczenie:
m.c./10 x 1,5 [ml/h] (0,1 µg/kg/min dla A i NA lub 10 µg/kg/min dla DA)
Przykład: Pacjent waży 60 kg - "Standard" dla niego to:
6 x 1,5 = 9 ml/h
Dla dobutaminy (DX - Dobutrex) standard liczy się inaczej, bowiem rozcieńczenie jest inne:
m.c./10 x 1,2 [ml/h] (10 µg/kg/min)
Ps. W jednym z postów wcześniej napisałem, że pacjenta leczono ośmiokrotnymi stężeniami i dwudziestokrotnymi dawkami - co to znaczyło, już wszystkim wiadomo.
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
Morfina
Morfina - jest to narkotyczny środek przeciwbólowy. Wykazuje silne, długotrwałe działanie ośrodkowe i obwodowe. Ośrodkowo łączy się z receptorami w mózgu, obwodowo (jak sama nazwa wskazuje) na obwodzie.
Ośrodkowo znosi emocje, powoduje senność, zaburzenia koncentracji, dysforię lub euforię. Może wywołać depresję ośrodka oddechowego. Działa przeciwkaszlowo i pobudzająco na ośrodek wymiotny (lecz w małych dawkach hamuje - w dużych natomiast powoduje natychmiastowe wymioty), zwęża źrenice. Znosi ból poprzez podwyższenie progu bólowego.
Obwodowo zwiększa napięcie mięśni gładkich w drogach żółciowych, moczowych i oddźwiernych. Uwalnia histaminę, co może wywołać skurcz oskrzeli, spadek ciśnienia tętniczego, pokrzywkę, brak perystaltyki i zaparcia.
Wskazania: ogólnie bóle każdego rodzaju
Przeciwwskazania: niewydolność oddechowa, zatrucia środkami narkotycznymi, wysokie ciśnienie wewnątrzczaszkowe, niskie ciśnienie tętnicze.
Działania niepożądane: wymioty, bradykardia, spadek RR, objawy psychotyczne, zatrzymanie moczu, uzależnienie, tolerancja
Występowanie: ampułki 10 mg, tabletki [MST]
Podawanie: i.v., i.m., s.c., p.o.
Dawka: frakcjonowana (po 2 mg) do 10 mg (max 20), u dzieci 0,1 mg/kg m.c. Efekt utrzymuje się od 1-3h.
Odtrutką na przedawkowanie morfiny jest Nalokson.
Morfina w połączeniu z Metamizolem (Pyralginą) stosowana jest często przy bólach wywołanych stanami nowotworowymi.
Ośrodkowo znosi emocje, powoduje senność, zaburzenia koncentracji, dysforię lub euforię. Może wywołać depresję ośrodka oddechowego. Działa przeciwkaszlowo i pobudzająco na ośrodek wymiotny (lecz w małych dawkach hamuje - w dużych natomiast powoduje natychmiastowe wymioty), zwęża źrenice. Znosi ból poprzez podwyższenie progu bólowego.
Obwodowo zwiększa napięcie mięśni gładkich w drogach żółciowych, moczowych i oddźwiernych. Uwalnia histaminę, co może wywołać skurcz oskrzeli, spadek ciśnienia tętniczego, pokrzywkę, brak perystaltyki i zaparcia.
Wskazania: ogólnie bóle każdego rodzaju
Przeciwwskazania: niewydolność oddechowa, zatrucia środkami narkotycznymi, wysokie ciśnienie wewnątrzczaszkowe, niskie ciśnienie tętnicze.
Działania niepożądane: wymioty, bradykardia, spadek RR, objawy psychotyczne, zatrzymanie moczu, uzależnienie, tolerancja
Występowanie: ampułki 10 mg, tabletki [MST]
Podawanie: i.v., i.m., s.c., p.o.
Dawka: frakcjonowana (po 2 mg) do 10 mg (max 20), u dzieci 0,1 mg/kg m.c. Efekt utrzymuje się od 1-3h.
Odtrutką na przedawkowanie morfiny jest Nalokson.
Morfina w połączeniu z Metamizolem (Pyralginą) stosowana jest często przy bólach wywołanych stanami nowotworowymi.
niedziela, 22 kwietnia 2012
Blondyn
Pewien blondyn poszedł na praktyki i trafił na oddział intensywnej terapii. Trafił tam, po czym zamienił ów oddział w cyrk rodem z Monty Pythona. Zaczęło się niewinnie, choć w sumie wystarczyło, by zwrócono mu uwagę, że coś robi źle - błahostkę niewartą zapamiętania, a zaczął pyskować. Na oburzenie, wszak jest tylko praktykantem, zareagował w prostych słowach: "A będę! (pyskował)".
Potem przyszedł czas na wykopki. Standardowa rozmowa, temat też standardowy, czyli seks. Jednakże gdy tylko na horyzoncie pojawiał się ktoś ważny, jak pacjent, czy dyrekcja, temat natychmiast zmieniał bieg i zawiązywało się kółko naukowe. Ktoś musiał się wyłamać i nie trudno zgadnąć chyba, kto.
Rozmowa trwała, przerywana jedynie krótkimi salwami śmiechu, gdy nagle wszyscy umilkli, bowiem w drzwiach stanęła oddziałowa. Blond rzecze, co następuje: "No... pała stoi. Wiecie, pała stoi...".
Gdy wydawało się już, że gorzej być nie może i miarka się przebrała, Blondi przyszedł pewnego pięknego ranka na OIT i o godzinie jedenastej zmierzył pacjentom ciśnienia, po czym w kartach grzecznie zaznaczył takie samo ciśnienie aż do szesnastej. Na pytanie, czemu tak zrobił: "Przecież i tak się nie zmieni". Grzecznie wytłumaczono mu, że musi to poprawić, bo to wszak nie jest przychodnia, tylko intensywna terapia i jak pacjent dostanie nagle zapaści, to ciśnienie może się lekko zawahać. Niestety misiu pokreślił wszystkie karty w taki sposób, że nie dało się niczego później rozczytać.
Rozgoryczone pielęgniarki musiały wykonywać potrójną pracę.
Ostatecznie pewna osoba zdecydowała się utemperować zapędy młodego, niedoszłego ratownika i zasoliła mu poważny opieprz. Następnego dnia wywiązała się już inna, spokojna rozmowa na intensywnej:
- Ty. Co ty robisz? Przecież ty tu tylko praktyki masz. Jak ty się odnosisz do personelu?
- Bo słuchaj, jak nie opierdolisz pielęgniarki, to nic z tego nie będzie!
Ps. Wiecie jaka jest ulubiona guma ratowników?
"Turbo"
Potem przyszedł czas na wykopki. Standardowa rozmowa, temat też standardowy, czyli seks. Jednakże gdy tylko na horyzoncie pojawiał się ktoś ważny, jak pacjent, czy dyrekcja, temat natychmiast zmieniał bieg i zawiązywało się kółko naukowe. Ktoś musiał się wyłamać i nie trudno zgadnąć chyba, kto.
Rozmowa trwała, przerywana jedynie krótkimi salwami śmiechu, gdy nagle wszyscy umilkli, bowiem w drzwiach stanęła oddziałowa. Blond rzecze, co następuje: "No... pała stoi. Wiecie, pała stoi...".
Gdy wydawało się już, że gorzej być nie może i miarka się przebrała, Blondi przyszedł pewnego pięknego ranka na OIT i o godzinie jedenastej zmierzył pacjentom ciśnienia, po czym w kartach grzecznie zaznaczył takie samo ciśnienie aż do szesnastej. Na pytanie, czemu tak zrobił: "Przecież i tak się nie zmieni". Grzecznie wytłumaczono mu, że musi to poprawić, bo to wszak nie jest przychodnia, tylko intensywna terapia i jak pacjent dostanie nagle zapaści, to ciśnienie może się lekko zawahać. Niestety misiu pokreślił wszystkie karty w taki sposób, że nie dało się niczego później rozczytać.
Rozgoryczone pielęgniarki musiały wykonywać potrójną pracę.
Ostatecznie pewna osoba zdecydowała się utemperować zapędy młodego, niedoszłego ratownika i zasoliła mu poważny opieprz. Następnego dnia wywiązała się już inna, spokojna rozmowa na intensywnej:
- Ty. Co ty robisz? Przecież ty tu tylko praktyki masz. Jak ty się odnosisz do personelu?
- Bo słuchaj, jak nie opierdolisz pielęgniarki, to nic z tego nie będzie!
Ps. Wiecie jaka jest ulubiona guma ratowników?
"Turbo"
czwartek, 19 kwietnia 2012
Trudne pytania
Mężczyzna siedzący przed rentgenem, czyta napis.
- A skąd mam wiedzieć, czy jestem w ciąży? - pyta.
- Czy ma pan poranne mdłości, wahania nastrojów, bolą pana piersi? - odpowiadam pytaniem. - Jeśli pan chce, mogę skoczyć zaraz do apteki po test. Pytania nie są trudne.
- A skąd mam wiedzieć, czy jestem w ciąży? - pyta.
- Czy ma pan poranne mdłości, wahania nastrojów, bolą pana piersi? - odpowiadam pytaniem. - Jeśli pan chce, mogę skoczyć zaraz do apteki po test. Pytania nie są trudne.
piątek, 13 kwietnia 2012
Pierwsza krew
Z cyklu "Usłyszane od pacjentów".
Pięćdziesięcioletni facet z przewlekłym zapaleniem trzustki, po nefrektomii, cukrzyk.
"Nieźle wygląda mój brzuch, nie? Normalnie jak u Rambo. Żebyś ty widział lekarza, który mnie leczył tutaj, jak miałem te operacje. Wchodzi i pyta się: Panie, co się panu stało? Granat panu wybuchł tutaj, czy co?"
Siedemdziesięcioletni bezdomny po pobiciu, reakcja na wieść o odmie.
"Że niby co? Płuco mam przebite? Pan sobie nie żartuje."
Osiemnastolatka z rakiem w remisji.
"Eeee tam, i tak nie jest już tak źle, jak było. Przynajmniej cokolwiek jem."
Dwudziestopięciolatka po badaniu tomografem.
"I jak wygląda mój mózg?"
Pięćdziesięcioletni facet z przewlekłym zapaleniem trzustki, po nefrektomii, cukrzyk.
"Nieźle wygląda mój brzuch, nie? Normalnie jak u Rambo. Żebyś ty widział lekarza, który mnie leczył tutaj, jak miałem te operacje. Wchodzi i pyta się: Panie, co się panu stało? Granat panu wybuchł tutaj, czy co?"
Siedemdziesięcioletni bezdomny po pobiciu, reakcja na wieść o odmie.
"Że niby co? Płuco mam przebite? Pan sobie nie żartuje."
Osiemnastolatka z rakiem w remisji.
"Eeee tam, i tak nie jest już tak źle, jak było. Przynajmniej cokolwiek jem."
Dwudziestopięciolatka po badaniu tomografem.
"I jak wygląda mój mózg?"
czwartek, 5 kwietnia 2012
Uroki pracy
Zawiozłem pacjenta na rentgen, zdjęcie wykonano, czekamy, czy aby nie trzeba powtórzyć. Nagle pacjent:
- Proszę pana...
- Co się stało?
- Zesrałem się.
I dosłownie sprzed chwili. Pacjentka jęczy, stęka, krzyczy, byłem najbliżej.
- Co się dzieje?
- Muszę do toalety!
Nie znając w ogóle stanu zdrowia, nie byłem pewny, czy można, bo może trzeba tylko basen, więc zaglądam drzwi dalej, by zapytać. Okazało się, że nie jest to nic strasznego, więc po niespełna piętnastu sekundach wróciłem. Wchodzę na salę i oznajmiam, że jedziemy.
- Już nie trzeba. Zesrałam się w majtochy.
Kończę ten gówniany temat.
- Proszę pana...
- Co się stało?
- Zesrałem się.
I dosłownie sprzed chwili. Pacjentka jęczy, stęka, krzyczy, byłem najbliżej.
- Co się dzieje?
- Muszę do toalety!
Nie znając w ogóle stanu zdrowia, nie byłem pewny, czy można, bo może trzeba tylko basen, więc zaglądam drzwi dalej, by zapytać. Okazało się, że nie jest to nic strasznego, więc po niespełna piętnastu sekundach wróciłem. Wchodzę na salę i oznajmiam, że jedziemy.
- Już nie trzeba. Zesrałam się w majtochy.
Kończę ten gówniany temat.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Fundamenty
Ostatnio mną wstrząśnięto. Poszedłem na praktyki, zwiedzić blok operacyjny w Wielkim, Wypaśnym Szpitalu. Blok zaiste również mają tam wielki i wypaśny, a aparaty niedługo same będą znieczulały i usypiały pacjentów, podczas gdy smutni anestezjolodzy będą zmuszeni siedzieć i nic nie robić, ponieważ każde dotknięcie gałki kończyć się będzie alarmem i fatalnym porażeniem prądem.
Tymczasem stojąc nad uśpionym pacjentem rozmawiam z anestezjologiem. Człowiekiem przeze mnie nieodgadnionym, lecz dane mi przez niego lekcje zapamiętam do końca życia. Czy to nie jest definicja dobrego nauczyciela?
Zgadało się coś o hiperwentylacji, a że sporządziłem swego czasu prezentację o urazach czaszkowo-mózgowych, pochwaliłem się wiedzą, że ITLS zakłada hiperwentylację o ile dochodzi do wgłobienia. I nie chodzi tu o umiarkowaną hiperwentylację, a o taką rzędu 25 mm Hg, a więc całkiem głęboką. Doktor zrobił wielkie oczy, a następnie powywracał mi świat do góry nogami. Co się okazuje? Okazuje się bowiem, że nie ma naukowej lub pseudonaukowej pracy, która udowadnia skuteczność hiperwentylacji w walce z obrzękiem mózgu. Z obrzękiem (a więc także i z wgłobieniem) powinno się walczyć przy pomocy środków farmakologicznych (mannitol, furosemid). Wynika to bowiem z budowy anatomicznej. Nie da się ochronić mózgu przed niedotlenieniem, powodując silne obkurczenie naczyń krwionośnych. Znalazłem pracę, z której wynika dokładnie to samo, co mówił pan doktor - umiarkowana hiperwentylacja tak. Głęboka zabije pacjenta.
Czemu? Wyjaśnię to w taki sam sposób, w jaki łopatologicznie wystawił mi je mój ówczesny opiekun.
Wyobraźmy sobie puszkę, w której jest balon, a w tym balonie jest gumowa rurka. Puszka symbolizuje kości, balon jest w tej metaforze mózgiem, a rurka to naczynie. Jeśli zaczniemy pompować balon (a przecież puszka się nie przesunie), co stanie się z rurką? Wszystko w porządku - walka z większymi uszkodzeniami przez zmniejszenie perfuzji mózgowej, według wzoru CPP = MAP - ICP, ale ten przepływ już jest zmniejszony przez ściśnięte naczynia. Ściskamy je więc mocniej, i co się dzieje?
Doktor natomiast potwierdził, że umiarkowana hiperwentylacja tak - ponieważ jest jakaś szansa, że do mózgu dotrze więcej tlenu. Umiarkowana, czyli rzędu 30-35, a najlepiej gdzieś po środku 32-33 mm Hg. Potwierdził, a potem rzekł, że i tak nie wolno mi nie trzymać się standardów. A lekarz powinien się do nich stosować, jeśli je rozumie.
Ja przestałem je rozumieć i nie mam pojęcia, co z tym robić...
Tymczasem stojąc nad uśpionym pacjentem rozmawiam z anestezjologiem. Człowiekiem przeze mnie nieodgadnionym, lecz dane mi przez niego lekcje zapamiętam do końca życia. Czy to nie jest definicja dobrego nauczyciela?
Zgadało się coś o hiperwentylacji, a że sporządziłem swego czasu prezentację o urazach czaszkowo-mózgowych, pochwaliłem się wiedzą, że ITLS zakłada hiperwentylację o ile dochodzi do wgłobienia. I nie chodzi tu o umiarkowaną hiperwentylację, a o taką rzędu 25 mm Hg, a więc całkiem głęboką. Doktor zrobił wielkie oczy, a następnie powywracał mi świat do góry nogami. Co się okazuje? Okazuje się bowiem, że nie ma naukowej lub pseudonaukowej pracy, która udowadnia skuteczność hiperwentylacji w walce z obrzękiem mózgu. Z obrzękiem (a więc także i z wgłobieniem) powinno się walczyć przy pomocy środków farmakologicznych (mannitol, furosemid). Wynika to bowiem z budowy anatomicznej. Nie da się ochronić mózgu przed niedotlenieniem, powodując silne obkurczenie naczyń krwionośnych. Znalazłem pracę, z której wynika dokładnie to samo, co mówił pan doktor - umiarkowana hiperwentylacja tak. Głęboka zabije pacjenta.
Czemu? Wyjaśnię to w taki sam sposób, w jaki łopatologicznie wystawił mi je mój ówczesny opiekun.
Wyobraźmy sobie puszkę, w której jest balon, a w tym balonie jest gumowa rurka. Puszka symbolizuje kości, balon jest w tej metaforze mózgiem, a rurka to naczynie. Jeśli zaczniemy pompować balon (a przecież puszka się nie przesunie), co stanie się z rurką? Wszystko w porządku - walka z większymi uszkodzeniami przez zmniejszenie perfuzji mózgowej, według wzoru CPP = MAP - ICP, ale ten przepływ już jest zmniejszony przez ściśnięte naczynia. Ściskamy je więc mocniej, i co się dzieje?
Doktor natomiast potwierdził, że umiarkowana hiperwentylacja tak - ponieważ jest jakaś szansa, że do mózgu dotrze więcej tlenu. Umiarkowana, czyli rzędu 30-35, a najlepiej gdzieś po środku 32-33 mm Hg. Potwierdził, a potem rzekł, że i tak nie wolno mi nie trzymać się standardów. A lekarz powinien się do nich stosować, jeśli je rozumie.
Ja przestałem je rozumieć i nie mam pojęcia, co z tym robić...
czwartek, 29 marca 2012
Myśleć, myśleć...
Teraz będzie o mnie. Trochę bezpośrednio, ale poprzedni wpis musi dostać swego rodzaju komentarz. Należy się mu. A będzie o mnie, bo będzie o uczniach i studentach, oraz świeżo upieczonych ratownikach medycznych. W szkole uczą cię różnych rzeczy: bardziej, lub mniej przydatnych, ciekawych i nudnych, usłyszysz wiele wesołych zdarzeń i smutnych faktów. Zawsze, o ile używasz tych kilku kilogramów, które nosisz na szyi, coś wyniesiesz ze szkoły. Czasem zdarzy się, że będziesz myślał zbyt dużo.
Przede wszystkim każdy, kto kończy szkołę, ma przekonanie o swojej nieomylności i o tym, jak wiele już się nasłuchał, a ile się naoglądał na praktykach, to jakby boga za kostki złapał. W dodatku, jeśli ktoś miał wcześniej, przed szkołą coś wspólnego z ratownictwem, to za boga uważa się już na pierwszych zajęciach.
Ja z natury jestem zarozumiałym sukinsynem, toteż jeśli jestem czegoś pewny, wydaje się, że czasem obrażam rozmówcę. (Tu się wytłumaczę - to nie prawda, że staram się kogoś ośmieszyć. Nigdy nie rozmawiam z nikim, kogo nie szanuję, a już na pewno na jakiś temat wymagający ruszenia głową. Aczkolwiek być może mam taki sposób wypowiadania się.) Natomiast to, jak zachowują się niektórzy w i świeżo po szkole przechodzi także moje pojęcie.
Lubię myśleć, że dobrze wybierałem sobie nauczycieli. Być może zwyczajnie na świetnych pedagogów trafiałem, lecz wolę myśleć, że każdy ma takich, a tylko czasem słuchają nie tych, co potrzeba. Jeszcze lepiej wybrałem sobie miejsce praktyk. Zostałem obdarzony cenną wiedzą i już naprostowano mój kręgosłup, żebym nie miał się za omnibusa, bo zagadki i pułapki czają się wszędzie. Toteż nie staram się ferować wyroków na lewo i prawo, oraz zgodnie z pewną znaną zasadą, uważam, że najprostsze wyjaśnienie jest zawsze trafne. Bardzo pomaga w tym znajomość niektórych statystyk.
Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu nigdy nie pomyślałbym, że można coś łatwo, szybko i prosto, bez niepotrzebnego myślenia, ponieważ wiedza zaśmieciła mi mózg. Niestety, rozglądając się dokoła, dostrzegam, że czasem trzeba dłuższego czasu, by zmienić tok myślenia i nie szukać dziwactw. A czasem człowiek się z tego nie leczy.
Piszę to, ponieważ, o ile blog przetrwa próbę czasu, moje poglądy na pewno będą się zmieniać. Być może sam będę się dziwił temu, co napisałem kilka dni temu, a być może nawet za jakiś czas napiszę coś zupełnie odwrotnego?
Nikt nie wie.
Przede wszystkim każdy, kto kończy szkołę, ma przekonanie o swojej nieomylności i o tym, jak wiele już się nasłuchał, a ile się naoglądał na praktykach, to jakby boga za kostki złapał. W dodatku, jeśli ktoś miał wcześniej, przed szkołą coś wspólnego z ratownictwem, to za boga uważa się już na pierwszych zajęciach.
Ja z natury jestem zarozumiałym sukinsynem, toteż jeśli jestem czegoś pewny, wydaje się, że czasem obrażam rozmówcę. (Tu się wytłumaczę - to nie prawda, że staram się kogoś ośmieszyć. Nigdy nie rozmawiam z nikim, kogo nie szanuję, a już na pewno na jakiś temat wymagający ruszenia głową. Aczkolwiek być może mam taki sposób wypowiadania się.) Natomiast to, jak zachowują się niektórzy w i świeżo po szkole przechodzi także moje pojęcie.
Lubię myśleć, że dobrze wybierałem sobie nauczycieli. Być może zwyczajnie na świetnych pedagogów trafiałem, lecz wolę myśleć, że każdy ma takich, a tylko czasem słuchają nie tych, co potrzeba. Jeszcze lepiej wybrałem sobie miejsce praktyk. Zostałem obdarzony cenną wiedzą i już naprostowano mój kręgosłup, żebym nie miał się za omnibusa, bo zagadki i pułapki czają się wszędzie. Toteż nie staram się ferować wyroków na lewo i prawo, oraz zgodnie z pewną znaną zasadą, uważam, że najprostsze wyjaśnienie jest zawsze trafne. Bardzo pomaga w tym znajomość niektórych statystyk.
Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu nigdy nie pomyślałbym, że można coś łatwo, szybko i prosto, bez niepotrzebnego myślenia, ponieważ wiedza zaśmieciła mi mózg. Niestety, rozglądając się dokoła, dostrzegam, że czasem trzeba dłuższego czasu, by zmienić tok myślenia i nie szukać dziwactw. A czasem człowiek się z tego nie leczy.
Piszę to, ponieważ, o ile blog przetrwa próbę czasu, moje poglądy na pewno będą się zmieniać. Być może sam będę się dziwił temu, co napisałem kilka dni temu, a być może nawet za jakiś czas napiszę coś zupełnie odwrotnego?
Nikt nie wie.
środa, 21 marca 2012
Silna duszność
Wpis filozoficzny, jako że do tej pory zaistniały na blogu tylko dwa takie. Zastanawia mnie stan polskiego systemu ratownictwa medycznego. Po co uczyć dwa, względnie trzy (za niedługo już tylko trzy), lata kogoś, kto po pierwsze: wychodzi ze szkoły z różną wiedzą (dobrych ratowników szukać ze świecą po całym województwie), a po drugie: nie ma absolutnie nic do gadania w kwestii stanu pacjenta. Co to znaczy, że nie ma? Ano nie i tyle.
Ustawa o PRM nie wyszczególnia, że ratownik medyczny może orzekać o stanie nagłego zagrożenia życia lub zdrowia. Jest natomiast zapis o dokonywaniu oceny stanu zdrowia osób w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego i podejmowaniu medycznych czynności ratunkowych. I to nie jest to samo. W myśl tego, ratownik musi traktować każdy wyjazd jako stan nagłego zagrożenia zdrowotnego. I jeśli na miejscu zastanie mężczyznę z ciężkim zatwardzeniem, także musi go wsadzić do karetki pogotowia. Może oczywiście zasięgnąć opinii lekarza wskazanego przez dyspozytora, ale z pracy na oddziale ratunkowym i praktyk wnoszę, że dzieje się to tak rzadko, jak tylko można.
Mam nadzieję, że się mylę.
Niemożliwe jest bowiem, żeby karetka przywoziła kobitkę, chorą przewlekle, która w dodatku sama wysiada z karetki i idzie na czerwoną strefę, gdzie grzecznie kładzie się na łóżko reanimacyjne, faktycznie musiała ją przywozić, bo nie mogła zrobić tego rodzina, czy taksówkarz. Tym bardziej, że widziałem na przykład dziewczynę w dużo gorszym stanie zdrowotnym, która sama dotarła do szpitala, albo starszego gościa, który przyjechał własnym samochodem z ciężkim zawałem serca.
Nikogo nie zmuszam do wykonywania nadludzkiego wysiłku i wsiadania za kółko z udarem, albo na rower z przetrąconym kolanem. Mówię tylko, że to głupota do każdej rzeczy wzywać karetkę pogotowia. S-ka sobie poradzi, bo tam siedzi lekarz (nawiasem mówiąc, czasem i oni nie są w stanie rozpoznać stanu zagrożenia życia) i może powiedzieć: 'Wezwijta sobie taksi'. Ratownik nie może, bo nie może orzekać o stanie zdrowia. I dobrze to i źle. Dobrze, bo poziom szkolnictwa nie jest zbyt wysoki, choć szkoły produkują ostatnio bezrobotnych. Źle, bo powstaje pieprznik i brak segregacji już na samym początku łańcucha, a pacjenci leżą na parapetach, albo przechadzają się na SOR w tę i z powrotem, przeklinając, że: "muszą tu jeszcze siedzieć, zamiast do domu jechać!".
Czy to szlag człowieka trafić nie może?
Ps. Duszność jest to subiektywna ocena, polegająca na uczuciu braku powietrza. Może być spowodowana wieloma różnorakimi czynnikami: od poważnych stanów patologicznych, aż po zwykły stres.
Ustawa o PRM nie wyszczególnia, że ratownik medyczny może orzekać o stanie nagłego zagrożenia życia lub zdrowia. Jest natomiast zapis o dokonywaniu oceny stanu zdrowia osób w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego i podejmowaniu medycznych czynności ratunkowych. I to nie jest to samo. W myśl tego, ratownik musi traktować każdy wyjazd jako stan nagłego zagrożenia zdrowotnego. I jeśli na miejscu zastanie mężczyznę z ciężkim zatwardzeniem, także musi go wsadzić do karetki pogotowia. Może oczywiście zasięgnąć opinii lekarza wskazanego przez dyspozytora, ale z pracy na oddziale ratunkowym i praktyk wnoszę, że dzieje się to tak rzadko, jak tylko można.
Mam nadzieję, że się mylę.
Niemożliwe jest bowiem, żeby karetka przywoziła kobitkę, chorą przewlekle, która w dodatku sama wysiada z karetki i idzie na czerwoną strefę, gdzie grzecznie kładzie się na łóżko reanimacyjne, faktycznie musiała ją przywozić, bo nie mogła zrobić tego rodzina, czy taksówkarz. Tym bardziej, że widziałem na przykład dziewczynę w dużo gorszym stanie zdrowotnym, która sama dotarła do szpitala, albo starszego gościa, który przyjechał własnym samochodem z ciężkim zawałem serca.
Nikogo nie zmuszam do wykonywania nadludzkiego wysiłku i wsiadania za kółko z udarem, albo na rower z przetrąconym kolanem. Mówię tylko, że to głupota do każdej rzeczy wzywać karetkę pogotowia. S-ka sobie poradzi, bo tam siedzi lekarz (nawiasem mówiąc, czasem i oni nie są w stanie rozpoznać stanu zagrożenia życia) i może powiedzieć: 'Wezwijta sobie taksi'. Ratownik nie może, bo nie może orzekać o stanie zdrowia. I dobrze to i źle. Dobrze, bo poziom szkolnictwa nie jest zbyt wysoki, choć szkoły produkują ostatnio bezrobotnych. Źle, bo powstaje pieprznik i brak segregacji już na samym początku łańcucha, a pacjenci leżą na parapetach, albo przechadzają się na SOR w tę i z powrotem, przeklinając, że: "muszą tu jeszcze siedzieć, zamiast do domu jechać!".
Czy to szlag człowieka trafić nie może?
Ps. Duszność jest to subiektywna ocena, polegająca na uczuciu braku powietrza. Może być spowodowana wieloma różnorakimi czynnikami: od poważnych stanów patologicznych, aż po zwykły stres.
piątek, 9 marca 2012
Choroby płuc!
Leży pacjent na oddziale i upierdliwia się jak tylko może. Wierci, chce zejść z łóżka, w ogóle nie daje sobie pomóc, bo zdejmuje maskę, grzebie przy pulsoksymetrze, dobrze, że dojścia centralnego nie wyrwał. Przyszli lekarze i jeden, widząc, co się dzieje rzecze:
- Pana trzeba nauczyć, że jak ktokolwiek tylko wchodzi, to ma mówić, że chce na pulmonologię.
Kilka minut później wchodzi ordynator.
- Dzień dobry - wita się.
- Pulmonologia!
- Pana trzeba nauczyć, że jak ktokolwiek tylko wchodzi, to ma mówić, że chce na pulmonologię.
Kilka minut później wchodzi ordynator.
- Dzień dobry - wita się.
- Pulmonologia!
czwartek, 8 marca 2012
CPR mamy problem
- Ratownik do Wielki Wypaśny Szpital, lądujemy na dachu.
- Jak lądujecie? Przecież jest zamknięte!
- Jak zamknięte? CPR mówi, że czynne.
- Ale nie mamy kluczy!
- Jak lądujecie? Przecież jest zamknięte!
- Jak zamknięte? CPR mówi, że czynne.
- Ale nie mamy kluczy!
środa, 7 marca 2012
Pójdę boso! Pójdę boso!
Siedzę u ortopedów, pełny błogostan, rozmawiam z kumplem i ratowniczkami, nawet zostałem poczęstowany herbatą, toteż osiągnąłem stan nirwany. Przychodzi lekarz i od progu, zaaferowany:
- Chłopaki, chodźcie, coś zobaczycie. Takie rzeczy nie zdarzają się często.
To idziemy! Obaj się z kolegą uczymy na ratowników, trzeba dziwadła oglądać. Nie spodziewałem się, że to będzie aż takie dziwadło. Widziałem i wąchałem (tak, tak, niestety nie dało się uniknąć) różne rzeczy, ale to przeszło samo siebie. Sefora i Coco Channel padają na pysk i są bezsilne.
Cywilizowany świat, wcale nie egzotyczny kraj, w dodatku państwo opiekuńcze, a jednak podobne widoki się zdarzają. Dla tych, którzy nie wiedzą, na co patrzą, jest to książkowy przykład ostatecznego rozpadu na skutek martwicy bakteryjnej. Prościej - zgorzel gazowa. Najprościej (lub raczej najbardziej zrozumiale) - gangrena. Książkowy przykład.
Oczywiście zaczęły się cyrki. Ja nie mogłem się powstrzymać, żeby nie cyknąć zdjęcia. Kto wie, czy w swoim życiu (a zamierzam żyć długo i szczęśliwie) zobaczę jeszcze coś podobnego, a chcę mieć o czym opowiadać w przyszłości. W dodatku zdobycze technologii pozwalają mi na udowodnienie historii, poprzez uwieczniony wyżej obraz. Kolega kręcił głową, zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe doprowadzić się do takiego stanu, a sanitariusz chodził w lewo i w prawo, zwijał się jak w ukropie, bo chyba patrzeć już nie mógł, a kiedy już wychodził, rzucił do nas, żebyśmy opatrzyli nogę.
Postawiłem oczy w słup. Tym może zająć się tylko lekarz i tylko na zlecenie lekarza cokolwiek z tym można zrobić. Więc idę szukać doktora, ale zanim wyszedłem, szturcham kolegę w bok.
- Ej, G., zerknij no na podłogę.
- No tego się nie spodziewałem.
Zdaje się organizm zaczął się bronić przed czystością i nie wytrzymał próby - jeden z palców (a raczej paliczek) postanowił uciec w nieznane. Niestety dotarł jedynie do naszych stóp.
Ranę opracowano jako tako i zabandażowano, lejąc litry środków dezynfekcyjnych.
Później już, idąc sobie korytarzem zastanawiałem się, gdzie są moje fanfary, orkiestra dęta i konfetti lecące z nieba, bo pacjent bez większych bólów przechadzał się w tę i z powrotem.
Ludzie są zadziwiający i fascynujący.
- Chłopaki, chodźcie, coś zobaczycie. Takie rzeczy nie zdarzają się często.
To idziemy! Obaj się z kolegą uczymy na ratowników, trzeba dziwadła oglądać. Nie spodziewałem się, że to będzie aż takie dziwadło. Widziałem i wąchałem (tak, tak, niestety nie dało się uniknąć) różne rzeczy, ale to przeszło samo siebie. Sefora i Coco Channel padają na pysk i są bezsilne.
Cywilizowany świat, wcale nie egzotyczny kraj, w dodatku państwo opiekuńcze, a jednak podobne widoki się zdarzają. Dla tych, którzy nie wiedzą, na co patrzą, jest to książkowy przykład ostatecznego rozpadu na skutek martwicy bakteryjnej. Prościej - zgorzel gazowa. Najprościej (lub raczej najbardziej zrozumiale) - gangrena. Książkowy przykład.
Oczywiście zaczęły się cyrki. Ja nie mogłem się powstrzymać, żeby nie cyknąć zdjęcia. Kto wie, czy w swoim życiu (a zamierzam żyć długo i szczęśliwie) zobaczę jeszcze coś podobnego, a chcę mieć o czym opowiadać w przyszłości. W dodatku zdobycze technologii pozwalają mi na udowodnienie historii, poprzez uwieczniony wyżej obraz. Kolega kręcił głową, zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe doprowadzić się do takiego stanu, a sanitariusz chodził w lewo i w prawo, zwijał się jak w ukropie, bo chyba patrzeć już nie mógł, a kiedy już wychodził, rzucił do nas, żebyśmy opatrzyli nogę.
Postawiłem oczy w słup. Tym może zająć się tylko lekarz i tylko na zlecenie lekarza cokolwiek z tym można zrobić. Więc idę szukać doktora, ale zanim wyszedłem, szturcham kolegę w bok.
- Ej, G., zerknij no na podłogę.
- No tego się nie spodziewałem.
Zdaje się organizm zaczął się bronić przed czystością i nie wytrzymał próby - jeden z palców (a raczej paliczek) postanowił uciec w nieznane. Niestety dotarł jedynie do naszych stóp.
Ranę opracowano jako tako i zabandażowano, lejąc litry środków dezynfekcyjnych.
Później już, idąc sobie korytarzem zastanawiałem się, gdzie są moje fanfary, orkiestra dęta i konfetti lecące z nieba, bo pacjent bez większych bólów przechadzał się w tę i z powrotem.
Ludzie są zadziwiający i fascynujący.
środa, 29 lutego 2012
Dieta
Przychodzi baba do lekarza i skarży się na bóle w klatce piersiowej. Lekarz bada, osłuchuje, robi EKG, na którym niczego nie widać. W końcu decyduje się na gastroskopię - przełyk jest zniszczony.
- Przepraszam, mówi pani, że jak się odżywia?
- Piję wrzątek. To taka nowa dieta. Przeczytałam, że od wrzątku się chudnie.
Za oknem nie zagrzmiało.
- Przepraszam, mówi pani, że jak się odżywia?
- Piję wrzątek. To taka nowa dieta. Przeczytałam, że od wrzątku się chudnie.
Za oknem nie zagrzmiało.
niedziela, 19 lutego 2012
Kotlet
Dwunastogodzinny dyżur, w dodatku nocny. Co prawda przed wyjściem do pracy zjadłem spory obiad, ale później poczułem, że ssie mnie coraz mocniej, a w nocy nie ma gdzie kupić papu. Na dodatek nie zrobiłem sobie niczego do jedzenia. Co robić? Brat jest niedaleko - na pewno nie śpi, bo smsujemy. Pytam, czy mógłby mi coś przywieźć do jedzenia. Na pytanie co odpowiadam, że kebab, ale w sumie to cokolwiek. I coś do popicia (chociaż akurat maszyny z piciem są).
Spóźnia się półtorej godziny, bo nie potrafi dojechać - w dodatku pretensje do mnie. Nie rozumiem.
Przyjeżdża w końcu po wielu bólach. Podchodzę i pytam co ma.
- Kotlety.
- Że co? Takie zimne? Z zamrażarki wyciągnąłeś?
- No a gdzie miałem podgrzać?
- W mikrofali!
- Ja jakoś jadłem i nic mi nie jest.
Kręcę głową i odchodzę mówiąc, że może sobie je zabrać do domu - nie zjem - wytrzymam, bo w dodatku chleba też nie było. Oczywiście bulwers na mnie, że to ja wkurwiam.
Po kilku minutach telefon.
- Mogę ci je podgrzać w samochodzie.
Podziękowałem po raz kolejny. Bałem się, że podgrzeje na silniku.
Picia także nie dostałem.
Spóźnia się półtorej godziny, bo nie potrafi dojechać - w dodatku pretensje do mnie. Nie rozumiem.
Przyjeżdża w końcu po wielu bólach. Podchodzę i pytam co ma.
- Kotlety.
- Że co? Takie zimne? Z zamrażarki wyciągnąłeś?
- No a gdzie miałem podgrzać?
- W mikrofali!
- Ja jakoś jadłem i nic mi nie jest.
Kręcę głową i odchodzę mówiąc, że może sobie je zabrać do domu - nie zjem - wytrzymam, bo w dodatku chleba też nie było. Oczywiście bulwers na mnie, że to ja wkurwiam.
Po kilku minutach telefon.
- Mogę ci je podgrzać w samochodzie.
Podziękowałem po raz kolejny. Bałem się, że podgrzeje na silniku.
Picia także nie dostałem.
czwartek, 16 lutego 2012
Ba dum tss!
Ostatnio wspomniałem o strachu przed próbą defibrylacji mojej skromnej osoby. Przypomniała mi się krótka anegdota, usłyszana od kolegi ze szkoły. Brzmi następująco:
Wpływ defibrylatora na układ bodźcoprzewodzący serca jest znany. Trzask! Działa? Działa, albo nie. Tymczasem trzeba wypróbować pastucha na czymś innym. Wzięło się więc i znalazło dwóch takich, którzy po dorwaniu jakiegoś defimaxa czy innego lifepacka szukali ofiary. Nieopodal kolega ze stacji grzebał coś przy silniku. Lato, ciepło, zza spodni nieśmiało wyziera górna część przerwy międzypośladkowej, czyli pospolite dupsko.
Porozumiewawcze spojrzenie, nastawić na dziesięć dżuli, bo więcej może zwyczajnie poparzyć i...
Nogi odcięło - kolega padł na kolana, zamiast podskoczyć i malowniczo wyrżnąć głową w maskę samochodu. Odcięło jeszcze coś, bowiem smrodu opisać się nie dało. Puścił zwieracz odbytu.
Ba dum tss!
Ps. Audycja zawierała lokowanie produktu.
Wpływ defibrylatora na układ bodźcoprzewodzący serca jest znany. Trzask! Działa? Działa, albo nie. Tymczasem trzeba wypróbować pastucha na czymś innym. Wzięło się więc i znalazło dwóch takich, którzy po dorwaniu jakiegoś defimaxa czy innego lifepacka szukali ofiary. Nieopodal kolega ze stacji grzebał coś przy silniku. Lato, ciepło, zza spodni nieśmiało wyziera górna część przerwy międzypośladkowej, czyli pospolite dupsko.
Porozumiewawcze spojrzenie, nastawić na dziesięć dżuli, bo więcej może zwyczajnie poparzyć i...
Nogi odcięło - kolega padł na kolana, zamiast podskoczyć i malowniczo wyrżnąć głową w maskę samochodu. Odcięło jeszcze coś, bowiem smrodu opisać się nie dało. Puścił zwieracz odbytu.
Ba dum tss!
Ps. Audycja zawierała lokowanie produktu.
wtorek, 14 lutego 2012
Pacjent
Zdarzyło mi się robić za fantoma. Normalne, w końcu pozoracje nie muszą odbywać się tylko na sztucznych kukłach. Miałem być nowoprzyjętym na oddział po wypadku samochodowym. Standardowa sytuacja - siedzę w ławce w kącie, grzeję się przy kaloryferze, a tu prowadzący nagle pyta, czy mam owłosioną klatę.
- Wybierz sobie kogoś.
Skoro mam wybierać...
- Poproszę jakieś dwie ładne dziewczyny - no i przyszły dwie ładne, później drugie dwie (z tym, że jedna się ukrywa pod męskim imieniem - nawet dowód kłamie, co widać - i wcale nie jest ładna). Zostałem badany w taki sposób, że poczułem się zgwałcony i to wcale nie jakoś wesoło, bo nie należę do sadomasochistów.
Najpierw przyłożono mi łyżki defibrylatora do klatki piersiowej - zrobiłem oczy wielkości płyty CD. Jak poprosiłem, żeby jedna z koleżanek była ostrożna, bo mam pełny pęcherz, o mało nie zlałem się, kiedy badała mi brzuch - tak, wiemy, nie tam ma być twardo! Zostałem niepocieszony, nikt mi nie udzielił wsparcia psychicznego - a wręcz przywalono mi okropnie, o komforcie termicznym nie wspominam. Dobrze, że temperatury nie mierzyły tylnym wejściem. Na koniec okazało się, że mam jakąś arytmię przez to wszystko, a w dodatku dostałem dziarę z flamastra, bo nie do końca jasne było, gdzie przebiegają pasy bezpieczeństwa i jak wygląda mój powypadkowy siniak.
Drugie badanie odbyło się bez ekscesów. I dlatego, że niczego ciekawego nie było (poza tym, że kolega, łamane przez koleżanka, nie wiedział jak ma podłączać elektrody - i chyba gdzie jest kardiomonitor w ogóle), tylko tyle zapamiętałem. I prawie usnąłem.
Dziewczyny - macie zimne łapska.
Etykieta powinna brzmieć: Życie - ciężkie.
- Wybierz sobie kogoś.
Skoro mam wybierać...
- Poproszę jakieś dwie ładne dziewczyny - no i przyszły dwie ładne, później drugie dwie (z tym, że jedna się ukrywa pod męskim imieniem - nawet dowód kłamie, co widać - i wcale nie jest ładna). Zostałem badany w taki sposób, że poczułem się zgwałcony i to wcale nie jakoś wesoło, bo nie należę do sadomasochistów.
Najpierw przyłożono mi łyżki defibrylatora do klatki piersiowej - zrobiłem oczy wielkości płyty CD. Jak poprosiłem, żeby jedna z koleżanek była ostrożna, bo mam pełny pęcherz, o mało nie zlałem się, kiedy badała mi brzuch - tak, wiemy, nie tam ma być twardo! Zostałem niepocieszony, nikt mi nie udzielił wsparcia psychicznego - a wręcz przywalono mi okropnie, o komforcie termicznym nie wspominam. Dobrze, że temperatury nie mierzyły tylnym wejściem. Na koniec okazało się, że mam jakąś arytmię przez to wszystko, a w dodatku dostałem dziarę z flamastra, bo nie do końca jasne było, gdzie przebiegają pasy bezpieczeństwa i jak wygląda mój powypadkowy siniak.
Drugie badanie odbyło się bez ekscesów. I dlatego, że niczego ciekawego nie było (poza tym, że kolega, łamane przez koleżanka, nie wiedział jak ma podłączać elektrody - i chyba gdzie jest kardiomonitor w ogóle), tylko tyle zapamiętałem. I prawie usnąłem.
Dziewczyny - macie zimne łapska.
Etykieta powinna brzmieć: Życie - ciężkie.
piątek, 10 lutego 2012
Amiodaron
Amiodaron [Amiodarone, Cordarone] - Działa ogólnie przeciwarytmicznie. Rozluźnia m. gładkie i rozszerza naczynia. Należy do tak zwanych blokerów kanału potasowego. Kumuluje się w organizmie i łatwo o przedawkowanie - jego działanie może się utrzymywać nawet do trzech miesięcy po odstawieniu leku.
Wskazania: Częstoskurcz komorowy z tętnem i szerokimi zespołami QRS (VT), częstoskurcz nadkomorowy (sVT), migotanie przedsionków z niewydolnością serca, zespół WPW, NZK: w mechanizmie migotania komór (VF) lub częstoskurczu komorowego (VT/VF).
Przeciwwskazania: Nadczynność tarczycy, blok przedsionkowo-komorowy, bradykardia.
Działania niepożądane: Bradykardia, blok przedsionkowo-komorowy, spadek RR, arytmie (torsade de pointes), zaburzenia widzenia, światłowstręt.
Występowanie: Ampułki [150 mg], tabletki [200 mg].
Dawkowanie: NZK - 300 mg po trzeciej defibrylacji, potem 150 mg co drugą pętlę. Dawkowanie w NZK u dzieci 5 mg/kg m. c. (podwojone w przy pierwszym podaniu). Przy innych schorzeniach (np. migotaniu przedsionków) standardowa dawka to 5 mg/kg m. c./24h (jeśli nie wiesz ile - złoty standard mówi o 300 mg/24h). Maksymalna dawka dobowa nie powinna przekraczać 600 mg.
Lek należy rozpuścić w 5% glukozie w stosunku minimum 300 mg/20 ml 5% glukozy.
Wskazania: Częstoskurcz komorowy z tętnem i szerokimi zespołami QRS (VT), częstoskurcz nadkomorowy (sVT), migotanie przedsionków z niewydolnością serca, zespół WPW, NZK: w mechanizmie migotania komór (VF) lub częstoskurczu komorowego (VT/VF).
Przeciwwskazania: Nadczynność tarczycy, blok przedsionkowo-komorowy, bradykardia.
Działania niepożądane: Bradykardia, blok przedsionkowo-komorowy, spadek RR, arytmie (torsade de pointes), zaburzenia widzenia, światłowstręt.
Występowanie: Ampułki [150 mg], tabletki [200 mg].
Dawkowanie: NZK - 300 mg po trzeciej defibrylacji, potem 150 mg co drugą pętlę. Dawkowanie w NZK u dzieci 5 mg/kg m. c. (podwojone w przy pierwszym podaniu). Przy innych schorzeniach (np. migotaniu przedsionków) standardowa dawka to 5 mg/kg m. c./24h (jeśli nie wiesz ile - złoty standard mówi o 300 mg/24h). Maksymalna dawka dobowa nie powinna przekraczać 600 mg.
Lek należy rozpuścić w 5% glukozie w stosunku minimum 300 mg/20 ml 5% glukozy.
czwartek, 9 lutego 2012
Atropina
Atropina - Atropina to cholinolityk (parasympatykolityk). Hamuje wagotonię (blokuje nerw błędny). Przyspiesza dzięki temu akcję serca, rozszerza źrenice i powoduje rozkurcz mięśni gładkich przewodu pokarmowego. Obkurcza przy tym mięśnie zwieraczy oraz rozszerza oskrzela. Dzięki działaniu na gruczoły (hamuje wydzielanie) często stosowana przed operacjami. Oprócz tego wykorzystywana w okulistyce do rozszerzania źrenic (choć obecnie co raz rzadziej na rzecz krócej działających - bowiem efekty użycia a. mogą utrzymywać się nawet do 96 h).
Wskazania: Objawowa bradykardia, premedykacja w intubacji, okulistyka, kolki: nerkowa, nerkowa i żółciowa, zawał serca, zatrucie glikozydami nasercowymi, zatrucia fosforanami alkilowymi
Przeciwwskazania: Tachykardia, jaskra, schorzenia m. sercowego, powiększenie stercza,
Działania niepożądane: Tachykardia, nasilenie choroby niedokrwiennej serca, zaburzenia rytmu, zaparcia, suchość w jamie ustnej, halucynacje.
Występowanie: ampułki [0,5 i 1 mg]
Dawkowanie przy bradykardii: minimalnie 0,5 mg dożylnie - można powtarzać do maksymalnej dawki 3mg.
Dawkowanie przy bradykardii u dzieci: minimalnie 100 µg, przy zalecanej dawce 20 µg/kg m. c. - także można powtarzać do pożądanego rezultatu
Atropina jest niezbędna podczas operacji przy znieczuleniu ogólnym. Rurka intubacyjna może bowiem podrażniać nerw błędny i wywoływać przez to wagotonię. Dawniej stosowana przy NZK w mechanizmie asystolii - obecnie według najnowszych wytycznych nie należy jej stosować (niemniej czytałem w jakiejś poważnej pracy, że można rutynowo podać od razu 3 mg, co całkowicie blokuje nerw błędny, choć nie ma bezpośrednich dowodów, że może pomóc w reanimacji).
Minimalna dawka atropiny wynika z jej paradoksalnego działania przy niewielkich dawkach - zamiast hamować wagotonię, może pogłębić bradykardię i doprowadzić w konsekwencji nawet do asystolii.
Przy zatruciu a. (jak i innymi alkaloidami zawartymi między innymi w wilczej jagodzie i bieluniu dziędzierzawie) stosuje się diazepam oraz fizostygminę. Pierwszy by opanować drgawki, a drugie by osłabić działanie na OUN.
Wskazania: Objawowa bradykardia, premedykacja w intubacji, okulistyka, kolki: nerkowa, nerkowa i żółciowa, zawał serca, zatrucie glikozydami nasercowymi, zatrucia fosforanami alkilowymi
Przeciwwskazania: Tachykardia, jaskra, schorzenia m. sercowego, powiększenie stercza,
Działania niepożądane: Tachykardia, nasilenie choroby niedokrwiennej serca, zaburzenia rytmu, zaparcia, suchość w jamie ustnej, halucynacje.
Występowanie: ampułki [0,5 i 1 mg]
Dawkowanie przy bradykardii: minimalnie 0,5 mg dożylnie - można powtarzać do maksymalnej dawki 3mg.
Dawkowanie przy bradykardii u dzieci: minimalnie 100 µg, przy zalecanej dawce 20 µg/kg m. c. - także można powtarzać do pożądanego rezultatu
Atropina jest niezbędna podczas operacji przy znieczuleniu ogólnym. Rurka intubacyjna może bowiem podrażniać nerw błędny i wywoływać przez to wagotonię. Dawniej stosowana przy NZK w mechanizmie asystolii - obecnie według najnowszych wytycznych nie należy jej stosować (niemniej czytałem w jakiejś poważnej pracy, że można rutynowo podać od razu 3 mg, co całkowicie blokuje nerw błędny, choć nie ma bezpośrednich dowodów, że może pomóc w reanimacji).
Minimalna dawka atropiny wynika z jej paradoksalnego działania przy niewielkich dawkach - zamiast hamować wagotonię, może pogłębić bradykardię i doprowadzić w konsekwencji nawet do asystolii.
Przy zatruciu a. (jak i innymi alkaloidami zawartymi między innymi w wilczej jagodzie i bieluniu dziędzierzawie) stosuje się diazepam oraz fizostygminę. Pierwszy by opanować drgawki, a drugie by osłabić działanie na OUN.
środa, 8 lutego 2012
Adrenalina
Adrenalina [adrenalina, epinefryna] - jest sympatykomimetykiem (α- β- sympatykomimetykiem) z grupy amin katecholowych (katecholamin, amin sympatykomimetycznych). Działa na wszystkie receptory adrenegriczne, lecz różnie na poszczególne organy.
A. zwiększa siłę skurczu mięśnia sercowego i częstość jego pracy oraz szybkość przewodzenia impulsów w sercu. Staje się ono bardziej wrażliwe na impulsy elektromagnetyczne i zewnętrzne mechaniczne (to jest gdybyśmy klepnęli bezpośrednio w mięsień sercowy, mogłoby to zostać odczytane podobnie jak impuls z defibrylatora).
Powoduje obkurczanie naczyń krwionośnych mięśni gładkich skóry i mięśni szkieletowych (dlatego skóra staje się blada) oraz wzrost ciśnienia tętniczego - w tym do wartości krytycznych. Rozkurcza m. gładkie oskrzeli i jelit, oraz nasila glikogenolizę (rozpad glikogenu), tym samym podnosząc glikemię (innymi słowy wzrasta cukier we krwi).
Rozszerza źrenice, przyspiesza oddech, a także wywołuje niepokój i drżenia mięśniowe.
Wskazania: NZK we wszystkich mechanizmach, wstrząs anafilaktyczny, astma oskrzelowa, bradykardia objawowa.
Przeciwwskazania: wysokie ciśnienie tętnicze, udar, zawał, OZW, guz chromochłonny, tachykardia, arytmie.
Działania niepożądane: wysokie ciśnienie tętnicze, tachykardia, częstoskurcz, niepokój, wysoka glikemia, udar, zawał
Występowanie: ampułki [1mg]
Dawkowanie:
- NZK - 1mg co 3-5 minut (trzy pętle), pierwsza po trzeciej defibrylacji w NZK ze wskazaniami lub bezpośrednio po stwierdzeniu w NZK bez wskazań do defibrylacji.
- NZK u dzieci - 10 µg/kg m. c. j/w lecz należy rozcieńczyć w stosunku 1:10 000 (tj. jedną ampułkę w 10 ml soli fizjologicznej). Dzięki temu podajemy 0,1 ml/kg m. c.
- We wstrząsie anafilaktycznym lub astmie około 0,5 mg - domięśniowo w anafilaktycznym, podskórnie przy astmie. Jeśli jest dostęp - dożylnie.
A. jest także dodawana do środków znieczulających miejscowo, by wydłużyć ich działanie. W aptekach można czasem znaleźć gotowe ampułki dla alergików, by możliwe było jak najszybsze podanie. Dla ratownika medycznego a. należy do tak zwanej 'mantry a' (adrenalina, atropina, amiodaron). A. podaje się także pacjentom po operacjach na sercu (z ciekawostek: usłyszałem, że pewnego pacjenta leczono ośmiokrotnymi stężeniami i dwudziestokrotnymi dawkami).
Przy zatruciu adrenaliną podaje się nitroglicerynę.
Zaznaczam że nie jest to opis profesjonalny - jest to podręcznikowa wiedza wyciągnięta z zajęć farmakologii i stanów zagrożenia życia.
A. zwiększa siłę skurczu mięśnia sercowego i częstość jego pracy oraz szybkość przewodzenia impulsów w sercu. Staje się ono bardziej wrażliwe na impulsy elektromagnetyczne i zewnętrzne mechaniczne (to jest gdybyśmy klepnęli bezpośrednio w mięsień sercowy, mogłoby to zostać odczytane podobnie jak impuls z defibrylatora).
Powoduje obkurczanie naczyń krwionośnych mięśni gładkich skóry i mięśni szkieletowych (dlatego skóra staje się blada) oraz wzrost ciśnienia tętniczego - w tym do wartości krytycznych. Rozkurcza m. gładkie oskrzeli i jelit, oraz nasila glikogenolizę (rozpad glikogenu), tym samym podnosząc glikemię (innymi słowy wzrasta cukier we krwi).
Rozszerza źrenice, przyspiesza oddech, a także wywołuje niepokój i drżenia mięśniowe.
Wskazania: NZK we wszystkich mechanizmach, wstrząs anafilaktyczny, astma oskrzelowa, bradykardia objawowa.
Przeciwwskazania: wysokie ciśnienie tętnicze, udar, zawał, OZW, guz chromochłonny, tachykardia, arytmie.
Działania niepożądane: wysokie ciśnienie tętnicze, tachykardia, częstoskurcz, niepokój, wysoka glikemia, udar, zawał
Występowanie: ampułki [1mg]
Dawkowanie:
- NZK - 1mg co 3-5 minut (trzy pętle), pierwsza po trzeciej defibrylacji w NZK ze wskazaniami lub bezpośrednio po stwierdzeniu w NZK bez wskazań do defibrylacji.
- NZK u dzieci - 10 µg/kg m. c. j/w lecz należy rozcieńczyć w stosunku 1:10 000 (tj. jedną ampułkę w 10 ml soli fizjologicznej). Dzięki temu podajemy 0,1 ml/kg m. c.
- We wstrząsie anafilaktycznym lub astmie około 0,5 mg - domięśniowo w anafilaktycznym, podskórnie przy astmie. Jeśli jest dostęp - dożylnie.
A. jest także dodawana do środków znieczulających miejscowo, by wydłużyć ich działanie. W aptekach można czasem znaleźć gotowe ampułki dla alergików, by możliwe było jak najszybsze podanie. Dla ratownika medycznego a. należy do tak zwanej 'mantry a' (adrenalina, atropina, amiodaron). A. podaje się także pacjentom po operacjach na sercu (z ciekawostek: usłyszałem, że pewnego pacjenta leczono ośmiokrotnymi stężeniami i dwudziestokrotnymi dawkami).
Przy zatruciu adrenaliną podaje się nitroglicerynę.
Zaznaczam że nie jest to opis profesjonalny - jest to podręcznikowa wiedza wyciągnięta z zajęć farmakologii i stanów zagrożenia życia.
czwartek, 2 lutego 2012
Nic nie słyszę
- Weź butlę, pojedziesz z pacjentem - powiedziała pielęgniarka i poszła robić swoje.
No to wziąłem butlę pierwszą z brzegu. Dzień ciężki, w dodatku ciągnął się jak rajstopy za dwa złote, a butla dziwnie lekka. Trzeba sprawdzić, czy dalej jest w niej tlen. Zawór w lewo, zerknąć na manometr. Bum! Strumień czystego tlenu pod dużym ciśnieniem wywalił mi prosto w twarz! Zawór w prawo, szukam manometru. Cholera, ledwie widzę. I nic nie słyszę. Kilka chwil później dochodzą mnie stłumione śmiechy i komentarz 'no i warto było?'. Manometr (wraz z reduktorem) znalazł się kilka chwil później - nie zauważyłem, że leży obok na szafce, a nie jest podłączony do butli.
To był naprawdę ciężki dzień.
No to wziąłem butlę pierwszą z brzegu. Dzień ciężki, w dodatku ciągnął się jak rajstopy za dwa złote, a butla dziwnie lekka. Trzeba sprawdzić, czy dalej jest w niej tlen. Zawór w lewo, zerknąć na manometr. Bum! Strumień czystego tlenu pod dużym ciśnieniem wywalił mi prosto w twarz! Zawór w prawo, szukam manometru. Cholera, ledwie widzę. I nic nie słyszę. Kilka chwil później dochodzą mnie stłumione śmiechy i komentarz 'no i warto było?'. Manometr (wraz z reduktorem) znalazł się kilka chwil później - nie zauważyłem, że leży obok na szafce, a nie jest podłączony do butli.
To był naprawdę ciężki dzień.
środa, 1 lutego 2012
Słońce jest, choć zima. A w lato? Ni ma...
Młoda osoba podeszła do nieco starszej, stojącej obok pacjenta. Ten leżał na wózku, gotowy do przeprowadzki z oddziału ratunkowego na neurologiczny.
- Gdzie jedziemy?
- Na neurologię.
- A co się stało pacjentowi?
- Ma udar.
- Udar? - zdziwiła się młoda osoba. - Przecież nie ma słońca.
- Gdzie jedziemy?
- Na neurologię.
- A co się stało pacjentowi?
- Ma udar.
- Udar? - zdziwiła się młoda osoba. - Przecież nie ma słońca.
środa, 25 stycznia 2012
Czarne worki
Zdarzało mi się już dostawać pytanie od znajomych: 'Jak to jest z nieboszczykami?'. No a jak ma być? Nieboszczyk to nieboszczyk. Koniec. Przecież nie zaglądam facetowi/kobitce w kartę, ani w dowód (wyjątkowo, jeśli akurat mam opisać worek z rzeczami), nie ja powiadamiam rodzinę, że coś jest nie tak i nie będę nikomu tłumaczył co się stało na sali reanimacyjnej. Nawet jeśli zajrzę w tej wyjątkowej chwili, nie mam w zwyczaju zapamiętywać imienia czy nazwiska i używam jedynie pamięci krótkotrwałej, na zawsze wymazując także z pamięci wszelkie inne informacje o samym pacjencie, a pozostawiając tam jedynie te o przebiegu samej akcji reanimacyjnej.
W międzyczasie pojawia się pytanie: skąd ktoś, kto wcześniej przedstawiał się jako ktoś ze znikomą stycznością z medycyną przy akcji reanimacyjnej? Zagadka.
Podchodzę do tego zawodowo i profesjonalnie - bez emocji. Nieważne, kto leży na wózku/łóżku/stole, trzeba robić swoje i mieć nadzieję, że w tej sytuacji statystyki się mylą i serce ruszy. Nic więcej. Jak się nie uda, lekarz podejmuje decyzję o odstąpieniu od dalszej reanimacji i idziesz spać, bo przecież jest druga w nocy. Jak trzeba kogoś spakować do czarnego worka, to trzeba i koniec. To jest moje podejście. Trzeba - robisz. Nie trzeba - cieszysz się.
Ludzie różnie sobie z tym radzą. Każdy sposób jest dobry, niezależnie od tego czy wolisz opowiedzieć dowcip na rozluźnienie atmosfery, czy wyjść na świeże powietrze i puścić dymka, tudzież zadumać się nad przemijaniem (albo czymś równie dziwnym). Mam tylko obiekcje co do zatruwania się wszelką chemią. Nie możesz chodzić nafukany, nachlany, nawalony czymś, bo ktoś na dyżurze umarł.
Po pierwsze to nielegalne. Nie możesz pojawić się w takim stanie w szpitalu/pogotowiu, a co dopiero zażywać coś podczas dyżuru.
Po drugie jeśli chcesz w ten sposób tłumić emocje, to już potrzebny ci psycholog, jeśli nie psychiatra.
Po trzecie najwyraźniej zapominasz, że to szkodzi zdrowiu i właściwej ocenie sytuacji.
Pamiętaj, że (o ile nie masz pecha) ten ktoś, kto umarł to człowiek obcy i nie powinien cię interesować. Ani on, ani jego rodzina. Ludzie mają tendencję do współczucia. Nic dziwnego - szukamy jej w końcu kiedy nam się nie powodzi. I robią ten błąd, że wyobrażają sobie, jak ciężko musi być teraz znajomym tego człowieka.
Są też tacy, którzy stoją już z workiem nad człowiekiem jeszcze przytomnym i pytają 'czy już?', zanim ten jeszcze wyzionie ducha, albo marudzą, że nikogo nie wieźli do 'pro morte' i 'lodówki' nie widzieli. To nietypowe. Nie każdy musi być tak normalny jak ja ;)
W międzyczasie pojawia się pytanie: skąd ktoś, kto wcześniej przedstawiał się jako ktoś ze znikomą stycznością z medycyną przy akcji reanimacyjnej? Zagadka.
Podchodzę do tego zawodowo i profesjonalnie - bez emocji. Nieważne, kto leży na wózku/łóżku/stole, trzeba robić swoje i mieć nadzieję, że w tej sytuacji statystyki się mylą i serce ruszy. Nic więcej. Jak się nie uda, lekarz podejmuje decyzję o odstąpieniu od dalszej reanimacji i idziesz spać, bo przecież jest druga w nocy. Jak trzeba kogoś spakować do czarnego worka, to trzeba i koniec. To jest moje podejście. Trzeba - robisz. Nie trzeba - cieszysz się.
Ludzie różnie sobie z tym radzą. Każdy sposób jest dobry, niezależnie od tego czy wolisz opowiedzieć dowcip na rozluźnienie atmosfery, czy wyjść na świeże powietrze i puścić dymka, tudzież zadumać się nad przemijaniem (albo czymś równie dziwnym). Mam tylko obiekcje co do zatruwania się wszelką chemią. Nie możesz chodzić nafukany, nachlany, nawalony czymś, bo ktoś na dyżurze umarł.
Po pierwsze to nielegalne. Nie możesz pojawić się w takim stanie w szpitalu/pogotowiu, a co dopiero zażywać coś podczas dyżuru.
Po drugie jeśli chcesz w ten sposób tłumić emocje, to już potrzebny ci psycholog, jeśli nie psychiatra.
Po trzecie najwyraźniej zapominasz, że to szkodzi zdrowiu i właściwej ocenie sytuacji.
Pamiętaj, że (o ile nie masz pecha) ten ktoś, kto umarł to człowiek obcy i nie powinien cię interesować. Ani on, ani jego rodzina. Ludzie mają tendencję do współczucia. Nic dziwnego - szukamy jej w końcu kiedy nam się nie powodzi. I robią ten błąd, że wyobrażają sobie, jak ciężko musi być teraz znajomym tego człowieka.
Są też tacy, którzy stoją już z workiem nad człowiekiem jeszcze przytomnym i pytają 'czy już?', zanim ten jeszcze wyzionie ducha, albo marudzą, że nikogo nie wieźli do 'pro morte' i 'lodówki' nie widzieli. To nietypowe. Nie każdy musi być tak normalny jak ja ;)
niedziela, 22 stycznia 2012
Na dobry początek
Nie mam zamiaru rozpisywać się, czemu chcę zostać ratownikiem. Nikt nie ma w obowiązku tłumaczyć się mi, czy komukolwiek, dlaczego chce być prawnikiem albo kominiarzem. Z resztą nikogo to nie obchodzi. Napiszę za to o ludziach, których poznałem w szkole i pobudkach, jakie nimi kierowały podczas wyboru tej wspaniałej, choć według wielu bez przyszłościowej grupy zawodowej.
Zawsze chciałem zostać ratownikiem! - to najlepsza i najpopularniejsza wymówka. Niemniej znam bodaj jedną osobę, która naprawdę chciała zostać ratownikiem, a nie lekarzem, weterynarzem, albo fizjoterapeutą, tylko 'jakoś nie wyszło'. Będzie wspaniałym ratownikiem, jeśli tylko nie kłamie, choć może oszaleć, bo nie da się uratować wszystkich (a nawet większości).
Nie wyszło mi na medycynę/stomatologię/weterynarię etc... - to wariant dla ludzi, którzy potrafią przyznać się do porażki. Mało kto ma siłę i odwagę podnieść się i walczyć dalej o swoje (choć poznałem i takie osoby).
Zmusili mnie - biedni ludzie. Nie chodzi nawet o to, że niczym niewolnicy zostali batem i groźbą wypowiedzenia zagonieni do szkoły, lecz dlatego, że nie mają ambicji. Większość z nich to kierowcy. Skoro system się zmienia i chcą jedynie kierowcę-ratownika, to trzeba zrobić uprawnienia, a co za tym idzie, postarać się o dyplom. Trójka z tych kilku osób zmuszonych do spakowania zeszytów i długopisów do plecaka będzie znakomitymi ratownikami (a jeden mógłby zostać lekarzem).
Chciałem spróbować czegoś innego - to bardzo ciekawe osoby. Ciekawe głównie dlatego, że mają odwagę i naprawdę chcą spróbować swoich sił. Smutno mi, gdy później słyszę deklarację, że nie skończą tej szkoły (albo skończą, choć i tak nie będą pracować), bo coś jest nie tak. Bo okazuje się, że ktoś może umrzeć, leżąc u twych stóp, albo trzeba zrobić z pacjentem nieprzyjemnie wyglądające rzeczy, żeby mu pomóc. Czasem jednak i tu zdarzają się perełki lub ludzie zaprawdę zadziwiający decyzją (na przykład pani pielęgniarka, woląca zrobić sobie ratownika medycznego, niż kurs).
Całkiem przypadkiem - bo naprawdę nie wiem, co mam zrobić z życiem. Obyś się odnalazł w tym zawodzie, bo czeka cię próba jak każdego innego.
Nie wiem - ... Ja też nie. Tylko siedząc przed telewizorem i drapiąc się po brzuchu nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby iść na prawo i następnego dnia złożyć papiery. Świat i ludzie są fascynujący.
Kilka z tych wymówek to zasłona. Dla ludzi, którzy muszą coś odpokutować, bo obwiniają się za czyjąś śmierć. Nikt nie mówi tego wprost, choć rozmawiając z kimś długo i uważnie, czasem widać, że coś z tą deklaracją jest nie tak. W pewnym momencie wydawało mi się, że i ja jestem tego typu człowiekiem. To nie prawda, ale nikogo to nie obchodzi.
Do zobaczenia.
Zawsze chciałem zostać ratownikiem! - to najlepsza i najpopularniejsza wymówka. Niemniej znam bodaj jedną osobę, która naprawdę chciała zostać ratownikiem, a nie lekarzem, weterynarzem, albo fizjoterapeutą, tylko 'jakoś nie wyszło'. Będzie wspaniałym ratownikiem, jeśli tylko nie kłamie, choć może oszaleć, bo nie da się uratować wszystkich (a nawet większości).
Nie wyszło mi na medycynę/stomatologię/weterynarię etc... - to wariant dla ludzi, którzy potrafią przyznać się do porażki. Mało kto ma siłę i odwagę podnieść się i walczyć dalej o swoje (choć poznałem i takie osoby).
Zmusili mnie - biedni ludzie. Nie chodzi nawet o to, że niczym niewolnicy zostali batem i groźbą wypowiedzenia zagonieni do szkoły, lecz dlatego, że nie mają ambicji. Większość z nich to kierowcy. Skoro system się zmienia i chcą jedynie kierowcę-ratownika, to trzeba zrobić uprawnienia, a co za tym idzie, postarać się o dyplom. Trójka z tych kilku osób zmuszonych do spakowania zeszytów i długopisów do plecaka będzie znakomitymi ratownikami (a jeden mógłby zostać lekarzem).
Chciałem spróbować czegoś innego - to bardzo ciekawe osoby. Ciekawe głównie dlatego, że mają odwagę i naprawdę chcą spróbować swoich sił. Smutno mi, gdy później słyszę deklarację, że nie skończą tej szkoły (albo skończą, choć i tak nie będą pracować), bo coś jest nie tak. Bo okazuje się, że ktoś może umrzeć, leżąc u twych stóp, albo trzeba zrobić z pacjentem nieprzyjemnie wyglądające rzeczy, żeby mu pomóc. Czasem jednak i tu zdarzają się perełki lub ludzie zaprawdę zadziwiający decyzją (na przykład pani pielęgniarka, woląca zrobić sobie ratownika medycznego, niż kurs).
Całkiem przypadkiem - bo naprawdę nie wiem, co mam zrobić z życiem. Obyś się odnalazł w tym zawodzie, bo czeka cię próba jak każdego innego.
Nie wiem - ... Ja też nie. Tylko siedząc przed telewizorem i drapiąc się po brzuchu nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby iść na prawo i następnego dnia złożyć papiery. Świat i ludzie są fascynujący.
Kilka z tych wymówek to zasłona. Dla ludzi, którzy muszą coś odpokutować, bo obwiniają się za czyjąś śmierć. Nikt nie mówi tego wprost, choć rozmawiając z kimś długo i uważnie, czasem widać, że coś z tą deklaracją jest nie tak. W pewnym momencie wydawało mi się, że i ja jestem tego typu człowiekiem. To nie prawda, ale nikogo to nie obchodzi.
Do zobaczenia.
Semimedic
Semimedic - tak przewrotnie nazwałem swój blog. To dlatego, że w momencie jego powstawania z medycyną mam niewiele więcej wspólnego, niż przeciętny klient NFZ. Jestem uczniem ratownictwa medycznego.
To tylko początek.
To tylko początek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)